Środa 24 Kwietnia 2024
- filippuczka
- 25 kwi 2024
- 2 minut(y) czytania
Wstaję skoro świt bo muszę jechać do Nathana. Ma mi pomóc z urzędem skarbowym. Jest można by powiedzieć zimno, ubieram długie spodnie. Wiem, że później będę żałował. Na ulicach nawet luźno, toteż dojeżdżam do chatki w górach w miarę normalnym czasie. Wchodzę jak do swojego. W środku czwórka taktycznie rozstawionych chłopaków jedzie ostro z naklejkami na butelki. Papierki walają się wszędzie jak konfetti. Omawiamy taktykę na URA (skarbówka). Dostaje na śniadanie 4 matoke (banany) w jakimś sosie paprykowo pomidorowym. Smaczne. Nathan próbuje ze mnie wyciągnąć wiedzę tajemną. Daje mu tyle na ile logika pozwala. Jedziemy pod urząd. Sala wypełniona biurkami. Idziemy w stronę faceta w rogu. Ma to biurko w takim położeniu, żeby nie widać było jak robi machloje. Jesteśmy w złej lokalizacji, ale rejestruje nas za marne 20,000. Chowa pieniądze pod klawiaturę i przekazuje nasze dokumenty do rejestracji. Czekamy z pół godziny, pytamy pani z rejestracji o co chodzi. Ona nam mówi, że dawno powinniśmy iść. Dzięki. Nathan zauważa, że jestem w długich spodniach i mówi, że jakoś tak dziwnie. Nie potrafi się przyzwyczaić. A idź pan. Czekamy pod bankiem na jakąś kobietę co ma wynajmować dom od Nathana. Oczywiście z nim nie da się po prostu czegoś załatwić. Nie. Trzeba jeszcze 10 innych spraw ogarnąć. Jeździmy z ludźmi w te i wewte. W końcu wracamy do niego. Siedzimy i gadamy jeszcze ze 2 godziny czekając na lunch. Nie wypada odmówić. Piorę mu mózg na temat produkcji i co mógłby zrobić lepiej. Niestety sam przyznaje, że mało do niego trafia, bo ktoś musi mu to pokazać pierwsze żeby zrozumiał. Dostajemy kupę jedzenia, pałaszuje i chcę jak najszybciej uciekać, bo zaadoptuje te wszystkie biało-rude kotki co mu się po domu pałętają. Jestem tak napasiony węglowodanami ze boję się, że zasnę w korku. Na szczęście korka za bardzo nie ma. W miarę płynnie dojeżdżam do domu. Dziwność nad dziwnościami. W domu czekan na mnie Jay, znudzony jak mops. A zapomniałem dodać, ukradłem od Nathana 3 krzesła zrobione z jakiegoś hiper plastiku. Wszystkie poprzednie się prawie połamały. Obiecałem ze mu wyśle za nie pieniądze, ale jeszcze się zobaczy. Zagarniam Jaya do robienia chleba. Uczę go krok po kroku. Dwie godziny zlatują na doskakiwaniu do kuchni i kierowaniu jego ruchami. Plus siedzimy z Zackiem i Mojżeszem i knujemy podbój świata chilli. We wtorek do Londynu ma lecieć pierwsza tona. Jak wszystko pójdzie dobrze to Zack spróbuje odejść z pracy, bo ma galopującą depresję z powodu Londynu. Chleb wychodzi rumiany, miękki i pachnący. Jay jest z siebie dumny jak paw. Ja mam dość i się odmeldowuje, on może sobie nawet poduszkę z tego bochenka zrobić. Ciao.
Comments