Wtorek 26 Marca 2024
- filippuczka
- 26 mar 2024
- 3 minut(y) czytania
Zawziąłem się dzisiaj. Postanowiłem, że nie ruszam się. Mam zamiar wszystko załatwić z domu. Siedzę na Jiji – ichniejszej odmianie Allegro/Amazona i próbuje wszystko kupić tym sposobem. Znajduje zlew z nierdzewki i po paru minutach pertraktacji osoba po drugiej stronie wysyła mi zlew i dyspenser do mydła na motorze. Rozochocony sukcesami zagaduje do sprzedawcy, który ma pułapki UV na muchy oraz pana od zasłon PCV. Wszyscy odpowiadają w miarę zwięźle i już mam flotę motorów która jedzie do mnie z zamówieniami. Pan od zasłon jest trochę bardziej wymagający intelektualnie, ale w końcu też się dogadujemy. Czekam na moje zamówienia. Zaczyna lać jasna cholera. Wszyscy bodowcy siedzą w tym czasie pod mostami. Trzeba przeczekać. Pierwszy przyjeżdża zlew. Daje pieniądze i biorę się za rozpakowanie. Oczywiście że nie może być idealnie. Dali mi dwie lewe podpórki do montażu. Dzwonie do sprzedawcy i się wygrażam. Jak tylko boda wróci do niego z pieniędzmi, to go wyśle z poprawną podpórką. Przyjeżdża pan z pułapką na muchy. Wymiana pieniędzy za dobra. Odpakowuje, zgadza się oprócz tego, że wtyczka jest Europejka. Szkopuł. Po godzinie przyjeżdża pan on podpórki, robimy wymiankę. Wszystko dobrze. W międzyczasie znajduje wszystkie znaki ostrzegawcze jakie potrzebujemy do fabryczki. Ogarniam wszystko związane ze sprzętem przeciwpożarowym. Czyli jedna gaśnica ABC. Dostaje wiadomość, że równo za tydzień mamy mieć kontrolę. Uch. Trzeba wszystkich pośpieszyć. A szczególnie moich ukochanych od nierdzewek. Gdzieś między wódką a zakąską przyjeżdża Mirka wysprzątać nam dom. Eric coś próbował z rana z myciem połóg. Ale wygląda to tak jakby to zrobiła Hellen Keller. Oczywiście że przyjechała z walizką od Moniki z jej fatałachami. Zajmuje pralkę na cały dzień. Dostaje zapytanie od mojego pana UNBS czy mamy ważne badania sanitarne. Eeeee. No nie, bo nie mamy jeszcze załogi. Musisz mieć od przynajmniej dwóch osób. Mirkaaaaa, dasz się podziabać igłą za torbę czekolady? Jasne! Masz paszport albo dowód osobisty? Nie! Super. Nic to. Około 18:00 dzwoni pan Methods chcący mnie wyciągnąć na kolację oraz zaprosić na wyjazd na południowy zachód na Wielkanoc. Odmawiam, bo odkąd dostaliśmy wiadomość o kontroli to zaczęło mi się pod tyłkiem palić i ten tydzień będzie na pełnej K. Obgadujemy sprawy okołofirmowe i życzymy sobie wesołych świat. Nie mam czasu na te pierdziu pierdziu teraz. Czekam aż Mirka się ogarnie z całym tym światem. Mając trochę czasu postanawiam zacząć oglądać Dragon Balla od początku. Tylko 51 godzin pierwszej serii. Trzeba jakoś uczcić śmierć Akiry Toriyamy. Pakujemy się do Salamandry i jedziemy do centrum, które ostatnio ze mną tańcowało w kwestii zatrucia. Na recepcji ta sama sympatyczna morda Kennedy’ego. Wita mnie: Dobry wieczór panie Pucak. Pytam się czy robią takie testy. Robią robią, tylko muszą coś sklecić do kupy. Do jutra będzie wszystko w porządku. Możemy pobrać krew teraz. Hurra, nic tak bardzo nie cieszy jak widok igły. Mirka idzie na pierwszy ogień i prosi, żeby zrobili tyle testów, ile mogą. Plus jej grupę krwi, bo nie wie jaką ma. Dźgajcie do woli. Przychodzi na mnie pora. Już mnie tu znają. A a a, nie nie nie, pan się położy. Szybka akcja, mała ampułka, tylko trochę się spociłem. Dostajemy po plasterku i rachunek. Jadę odwieźć Mirkę do domu. Jak obiecałem wskakujemy do Carrefoura i proszę ją żeby sobie wypchała koszyk słodyczami. Jest bardzo zachowawcza dlatego dorzucam czekolady z Terravity oraz Wedla, plus małe opakowanie Lindora, żeby jej czaszkę zlasowało. Zrzucam ją pod domem i pomagam z walizką. Bo walizka jest większa od niej. Chciałbym zapytać jak ona się tu dostała na bodzie, ale już mnie to nie dziwi. Wracam sobie spokojnie. Jest chłodnawo jak na tutejsze warunki. Mam już zjeżdżać z ronda, kiedy słyszę głośne sssssssss. Dobrze wiem, że to ja. Próbuje dojechać do domu na przebitej oponie. Mam jakiś kilometr przez w miarę prostą drogę, ale z zatrważającą ilością progów zwalniających. Nie zatrzymuje się, bo jest późno. Nikt mi tu teraz nie pomoże a jeszcze sobie zaszkodzę. Jadę na upartego. Samochód co chwile wpada w co rusz to nowe wibracje. Śmierdzi spaloną gumą. Docieram jakby mną rzucało 10 w skali Beauforta. Wychodzę z auta pod domem i oczom mym ukazuje się gumowy precel owinięty wokół felgi. Tego się nie wyklepie. Będę musiał zadzwonić do Ronalda jutro. A miał być spokojny dzień. Dupa.
Comments