Wtorek 23 Kwietnia 2024
- filippuczka
- 23 kwi 2024
- 4 minut(y) czytania
Zaczynam dzień od owsianki na pełnym wypasie. W połowie gotowania wbija się Ronald ze swoim pomagierem. Wymieniają alternator z prędkością pit stopu Formuły 1. Próbuje skończyć gotować, kiedy zziajany Ronald wbija się do domu i piszczy, że przed bramą stoi Monika, że mam mu się pomóc ukryć. Zdziwiony, że jest taką pipą wpycham go do pokoju Mojżesza i zasuwam zasłony. Owsianka stygnie. Nie dadzą mi dzisiaj zjeść. Wjeżdża jaśnie pani z jakąś kobietą. Pani znajoma jest tak niezręczna jakby skumulowała w sobie wszystkie nieśmiałe dzieci z dyskoteki szóstoklasistów. Oczywiście gdzie by tam śmiała białemu spojrzeć w oczy przy rozmowie. O co chodzi? Monika chce żebym zatrudnił wszystkie dzieci tejże pani w mojej fabryczce, bo pani narobiła dziatwy i teraz nie ma jak je utrzymać. Czy to jest mój problem? W jej ręku widzę iPhona, hmmm chyba ktoś tu nie wie, jak zarządzać nie tylko swoim popędem, ale i finansami. Obiecuję, że zatrudnię nawet siedmiolatków i po 20 minutach daje niewerbalne znaki, że mają spadać. Monika jeszcze idzie sprawdzić kto ma czelność grzebać przy moim samochodzie. Pyta z oddali czy to ktoś od Ronalda. Jest jak pitbull, wyczuwa krew i strach. Wie, że jego tchórzliwe feromony rozsiewają się po Kulambiro. Legitymuje majstra, ale ja już stoję przy otwartej bramie i serdecznie zapraszam do zapoznania się ze światem zewnętrznym. Pa pa, tak tak, wszyscy jesteście tu serdecznie widziani. Jak tylko zamykam bramę, zza drzwi wyskakuje spocony Ronald. Ja tylko kiwam głową i pytam się, co on tu za telenowele odwala. Bagatelizuje i wraca do auta. Biorą Salamandrę na przejażdżkę. Wracają po 15 minutach, wszystko gra. Nara, nara. Na odchodne Ronald krzyczy, że mi owsianka wystygła. Ech. Siadam i próbuje jeść. Takiego. Dzwoni Ivan, że zaraz zjawia się z nowym chłopakiem do pomocy. Wrzucam w siebie wszystko co jest w misce, bo już więcej przerw nie zniese. Po 20 minutach zjawiają panowie. Z auta wychodzi młody chłopak ostrzyżony na 2mm, ale widać ze fryzjer kształtował obrys. Nowe ciuchy, schludny, w ręku iPhone. Chłopak ma około 23 lata, trochę nieśmiały, ale to standard przy białym. Ma na imię Jay albo coś w tym stylu. Każe się wołać Jay, to będzie Jay. Oprowadzam go po domu razem z Ivanem, który zaraz ucieka, bo nie chce mu się słuchać, jak robię inicjację. Zostajemy sami, siadamy i robię wywiad środowiskowy. Jego matka pracuje dla Diany. On sam dobrze mówi po Angielsku, co jest wspaniałą odmianą. Trochę mu zajmie, żeby się otworzyć. Ma smykałkę do elektroniki, naprawiał ludziom telefony i laptopy. Chce się uczyć, ile wlezie ode mnie. Nie pije a przynajmniej tak twierdzi, jak również, że nie lubi wychodzić na imprezy. Wygląda jak każdy dzieciak z generacji Z, który wychował się z komórką przyklejoną do twarzy. Mistrz wirtualu, nieprzystosowany do realu. Nawet w Afryce, gdzie siedzenie na kupie jest wręcz zalecane. Nie potrafi gotować, ale chce się nauczyć. Będzie mi piekł chleby jak szalony. Trochę zaczynam mu wierzyć, że nie ma pociągu do alkoholu. Objaśniam mu zasady. Przede wszystkim nie budzić rano i będziemy się kolegować. Poza tym nie zostawiaj za sobą burdelu i myj tyłek jak śmierdzisz. Tyle. Z innej beczki. Cały dzień nie ma prądu i mam związane ręce. Nic nie mogę zrobić. Przynajmniej pojadę na zakupy które miały się wydarzyć 24 godziny temu. Wracam i się rozpakowuje. Dzwoni Kevin od baru, tego co mam pomóc otworzyć. Panika, cała firma lata z pochodniami. Wczoraj poproszono mnie o opinię na temat rozmieszczenia kuchni i barów. Toteż Filip wziął fotoszopa i przerobił cały plan architektoniczny. Wysłał do wszystkich i nie spodziewał się, że podpali świat. A kto to zatwierdził? Ale skąd, ale gdzie. Pomordują się. Siadam spokojnie i tłumaczę mu wszystko, co już i tak napisałem w mejlu. Chyba dotarło. Wie, że mam rację i się nie kłóci. Ach jak ja kocham zamęt. Gotuje z Jayem, pokazuje mu jak sklecić prostą zupę. Siedzimy na werandzie a ja opisuję mu wizję firmy i co on może tutaj osiągnąć. W samym domu nie ma za bardzo nic do roboty, to będzie siedział w fabryczce dzień a noc. Może nawet zostanie menadżerem produkcji, jak się postara. Mam jakieś nadzieje w stosunku do tego chłopaka, lubię jego spokój. Prąd włączają około 19:00. W końcu. Robię dzienne sprawozdanie z Mojżeszem. On oznajmia, że najprawdopodobniej będą go chlastać na nowo. Tym razem pełne otwarcie. Boi się i mówi mi, że mam zacząć wszystko bez niego, bo nie wie kiedy wróci. Boi się o siebie. Lekarze są w kropce. Przebadali go na wszystko na co można człowieka przebadać i wszystkie testy wychodzą dobre. Jest zdrowy. To musi być jakaś przywara mechaniczna. Czeka na decyzje, jest uparty, nie chce wyjść ze szpitala, żeby za chwilę do niego wrócić. Jest na płynnej diecie, ponoć mogą go wziąć pod nóż w każdej chwili. Czekamy. Ja mam zamiar robić swoje. Ustawiam się z Nathanem, że wpadnę jutro a on mi pomoże ogarnąć URA, czyli podatki związane z produkcją. Ach jak bardzo nie mogę się doczekać zmarnowania całego dnia w aucie. Jak mus to mus. Jest wieczór. Zaprzęgam Jaya do filtra z wodą, żeby napełnił wszystkie butelki. Ma zajęcie. Ja robię krówki. Coś mi za bardzo nie wychodzą więc przerabiam całą tą masę na brownie. Mam pypcia na słodkie plus chce mieć na jutro do auta przekąskę jak będę stał 3 godziny koło stadionu Mandeli. Oby lało jak z cebra. Tak jak teraz. Policja boi się deszczu.
Comments