Wtorek 19 Marca 2024
- filippuczka
- 20 mar 2024
- 3 minut(y) czytania
Dzień w biurze. Spokojny poranek jak za czasów kowidowych. Nikt mi tyłka nie zawraca. Wspaniała cisza w domu. Oby jak najdłużej. A figa. Słyszę trąbienie, ale nie wydaje mi się, że to za bramą. Telefon dzwoni, Monika. Weź otwórz bramę stoimy na zewnątrz. Och wspaniale. Otwieram, wjeżdża Toyota z dwoma typami na przodzie. Wychodzi jaśnie pani i z miejsca pyta się czemu tydzień temu nie odebrałem jej telefonu. Nie wiem nie pamiętam, spałem, zarobiony jestem. Guzik ją interesuje co u mnie. Wchodzi do domu bez zaproszenia i robi obchód. Sprawdza garaż, jakie postępy. Szybka wymiana zdań o Mojżeszu i zapewnia, że będzie się o niego modlić. Może sobie buty wypchać tymi modlitwami. Wyraża jeszcze parę opinii, na tematy które wcale mnie nie interesują i pakuje się do auta. No nie mam pojęcia po kiego grzyba przyjechała. Otwieram bramę, żeby ją wypuścić a tam już stoi Eric z jakimś chłopakiem. Czyli tyle z bycia sam przez tydzień. No nic. Przedstawia swojego kuzyna, który tym razem totalnie ni w ząb angielskiego. Wymieniamy niezręczny Ugandyjski przydługawy uścisk ręki. I tyle z interpersonaliów. Daje Ericowi płyn na owady który zdobyłem na Nakasero i mam nadzieję że nie zatruje akweduktów Kampali. Wracam do biura. Mocuje się z systemem płatności rządowych. 4 godziny przetracone na odzyskiwanie haseł, ogarnianie gdzie co ma być oraz próbowania kombinacji co działa na jakiej przeglądarce lub na telefonie. Padaka. Dobijam nosem do ściany. Dalej nie zabrnę. Biorę się za projektowanie stołów i konstrukcji do napełniania butelek. Wychodzą mi dwa całkiem skrzętne projekty w ilustratorze. Wysyłam ten ze stołem do Mojżesza od nierdzewki. Tak, kolejny Mojżesz. Mam dość komputera, idę się pokaleczyć na placu. Wyciągam wszystkie tysiąclitrowe tanki na zewnątrz i biorę się za mycie. Muszę mieć balans rzeczy manualnych do intelektualnych, bo inaczej oszaleje. Obserwuję co robi Eric. Chodzi z plecakiem do oprysków i napieprza wszystko równo krajem. Po pół godziny przychodzi z wężem i wszystko zlewa wodą. Nie mam pojęcia skąd logika. Jak te chemikalia mają się utrzymać na liściach? Nie dociekam. Jeden tank ma feler na spodzie. Cwaniaki pospawali łączenie spustu wody. Wszystko rdzewieje od środka. Wysyłam zdjęcia do Mojżesza, tego od tanków. Mówię, że nie jestem zbyt zadowolony i upraszam o pałowanie się z takimi produktami. Wyśle zdjęcia na dział jakości i da mi znać. Znalazłem jeszcze jestem zawór cieknący więc opieprzam Mojżesza, że oni kontrolę jakości to widzieli chyba u Alfy Romeo. Na szczęście jest to mała wada i da się dokręcić. Jadę wszystko myjkę ciśnieniową. Daje sobie czas. Przed kontrolą i tak będziemy musieli wszystko jeszcze raz pucować. Wstawiamy wszystko do środka. Proszę Erica, żeby skoczył na dół po 4 rolexy. Po 2 na głowę. Późny lancz wchodzi jak złoto. Próbuje skontaktować się z Mojżeszem, tym oryginalnym. Dostaje tylko wiadomość, że jest źle i że nawet nie może gadać i że juro dostanie rurę w dolną część pleców. Ok. Dzwonie do Sankary, bo muszę w końcu odkręcić tą całą sytuację z chilli. Dochodzimy do konsensusu, że musimy wszystko odstawić na bocznicę, póki Mojżesz nie wróci do Ugandy. W to mi graj. Zaprasza mnie za dwa tygodnie do Mbarary, bo ma jakieś ostatnie egzaminy. Mówię, że bardzo chętnie, ale „Niebieską Salamandrą” raczej nie dam rady, bo się rozkraczę po 100 kilometrach. Nie bój, załatwimy auto. Mam na dzisiaj dość kontaktów z ludźmi oraz jakimikolwiek ekranami. A nie dupa, zaczyna się odzywać Mojżesz od nierdzewki. Daje mi trochę zaporową cenę 5 milionów za stół. Udaje mi się zbić na 4.5. Odezwę się jak mój biznes partner przestanie być zdechłym flakiem. Nic więcej nie osiągnę. Pozostaje czekać. Idę tam, gdzie pieprz rośnie.
Comments