Wtorek 13 Lutego 2024
- filippuczka
- 13 lut 2024
- 5 minut(y) czytania
Padłem wczoraj jak kłoda. Nic mnie nie obudziło. W sumie to chyba przez sen tylko słyszałem jakby w łazience zostawić gromadkę kotów które nażarły się trawska. Biorę prysznic i słyszę przez drzwi jak ten tam jęczy. Drę się, SZPITAL?!? Niee, żaden szpital. Spoko, spoko, zobaczymy. Idę robić śniadanie. Pół godziny mija, jęczenie przeobraża się w coś co mógłbym porównać do odgłosów zanurzania człowieka z depresją w lodowatej wodzie. Niby coś wydusza, ale zarazem jakby przechodzi w nicość. Ciężko opisać. SZPITAL?!? Tak, szpital. Dobrze, bo muszę na sklepy. Tego mu nie mówię. M mamle trochę zupy, żeby tylko ją zwrócić. Pakuje go do łazika i udajemy się do miejsca, do którego mógłbym już trafić z zawiązanymi oczyma siedząc tyłem do kierownicy. Tym razem nie zrzucam go jak psa, bo jest z nim bardzo źle. Zaprowadzamy go z lekarzem do pokoju. Trzepie nim jak zamarzniętym gównem pod wodospadem. Mało co reaguje, jazda po dziurach jeszcze dodaje smaczku do całego niedobrobytu. Zaraz go będą dźgać, uciekam, bo jeszcze będą musieli dwóch reanimować. Jadę po pompę i złączki. W sklepie bez ekscesów, może oprócz tego, że czekałem pół godziny na rurę. Taki rurok (ha!). Potem do mojego ulubionego sklepu po słuchawki. Najlepsza inwestycja na planecie. Dałem je H, ucieszył się. Cały dzień nie słyszałem jego plumkania. Wytłumaczyłem, że rano i wieczorem proszę go o litość. Zrozumiał ze ma je mieć cały czas na sobie. Yyyy, taa. Tak czy siak wygrana. Mój mózg potrzebuje ciszy. Zabieram się za jakąś robotę. Na przystawkę bierzemy się za wyciąganie korzenia. Wskakujemy oboje do dziury i próbujemy go wypchnąć. Nie ma takiej siły, żeby to ruszyć. Obskrobujemy korzeń z ziemi, żeby zmniejszyć jego wagę. Jeszcze raz. Gdzie tam panie. Wpadam na genialny pomysł, żeby podwiązać go do pikapa. Przez głowę przelatuje mi 100 czarnych scenariuszy i filmików z jutuba na temat tego co może pójść źle. A mianowicie: lina pęka i przecina H na pół / lina pęka i wracając wybija mi tylne okno w samochodzie / lina pęka i robi to co wcześniej, ale jeszcze zawija mi się wokół szyi i dusi / korzeń wylatuje w powietrze i gniecie samochód na mortadele / linka trzyma, ale wyrywa tylni zderzak / podwozie jedzie karoseria zostaje / urywa mi nogi. Żadnych scenariuszy powodzenia. Wiem, że nic z tego nie wyjdzie, bo za cienka, ale może jakimś trafem? Wskakuje do samochodu i powoli ruszam. Pierwsza pęka od razu. Drugiej zajęło trochę czasu i przekonywania. Pieprznęłą jak fajerwerk. Nikomu nic się nie stało. Kazałem H schować się w domu na wszelki wypadek. Poddajemy się. Dywagacja w łamanym angielskim: może ogień? Tak, tak, ogień dobry, ale mokre. No mokre. Ty, wujek, kup ciup ciup. Co? Nu, takie do ciup ciup. Siekierę? Co? No siekierę. Nie rozumiem. Nie przejmuj się. Zazwyczaj nasze konwersacje kończą się na „nie przejmuj się”. Poddajemy się oboje. Na dziś. Mam zamiar się obmyć z węża. Ktoś trąbi pod bramą. Ivan. No tak, nie odebrałem od niego telefonu od dwóch dni więc jest żądny krwi i ploteczek. Jestem millenialsem, nie lubię odbierać telefonów i wykonywać telefonów, napisz do mnie na whatsappie, może odpisze. Oczywiście bez zapowiedzi i oczywiście z całą świtą. Ja na sobie tylko spodenki. Bardzo nie po bożemu w Ugandzie pokazywać klatę. Ale to mój teren, więc muszą się z tym pogodzić. Z auta wysiada dwójka panów. Nie pytajcie mnie o imiona. Oboje słudzy boży w cywilu. Super. Kolędy nie miałem. Panowie zainteresowani wszystkim. W sumie ciekawe typki. Może dwa razy tylko walnęli jakimś psalmem. Oprowadzam po włościach mówię kim jestem i co robię. Dostaję ofertę wyjazdu do Tanzanii, tak z miejsca. Mówię, że mam za dużo na talerzu, jeszcze jeden projekt mi się nie zmieści. Ale jak będę się nudził to się odezwę. Panowie najbardziej zainteresowani są filtrowaniem wody. Opisuje po krótce proces. Panowie robią zeza i mostek w tył. Nie mają pojęcia o czym mówię. Kieruje ich do znajomego Holendra, niech on z nimi tańczy. Wymieniamy jeszcze ze sto uprzejmości i zapewnień, że tak, że na pewno, że jutro lecę do Tanzanii. Ja yhy. Jeden z nich podczas rozmowy napomina, że jest eks-policjantem. Ja pytam co by zrobił w moim przypadku z moim ulubionym barem z moją ulubioną muzyką. Idź do lokalnego sołtysa. Z miejsca daj do łapy 20 tysięcy (20zł), niech załatwia. Jak mu się nie uda, to idziesz z nim na policje. Dajesz policjantom kolejne 20zł a oni tam się wbijają z gnatami na plecach i każą wszystkim utkać pyszczki. Powinno zadziałać. Zobaczymy co czas pokaże. Na razie muszę spróbować mieć Mojżesza pod dachem dłużej niż jeden dzień. Poszpiegowali? Tak! To spadać. Siadam do zgrzewania rur. Dzwoni Zak i dotrzymuje mi towarzystwa, kiedy ja składam LEGO dla dorosłych. Jest coś satysfakcjonującego w tym sklejaniu. Robię koleją chimerę. Idę podłączać tą kobyłę do mojej wodnej nemesis. Coś zaczyna się dziać, ale to jeszcze nie to. Po konsultacji telefonicznej z Deanem dowiaduje się, że jakiś sensor coś blokuje. Musimy się zdzwonić jutro i zrobić krok po kroku. Przeklęty filtr. Ale już jestem blisko, czysta woda zaczęła kapać. Biorę długi prysznic. Przez wizytę Ivana ziemia zaschła na mnie dając efekt czerwonej henny. Dostaje zastrzyku energii i mam zamiar ogarnąć całą chałupę. Podłogi wołają o pomstę do nieba. W łazience pod prysznicem można sadzić ziemniaki. Widać, że 3 dni babrałem się w ziemi. Brudne dziecko, szczęśliwe dziecko. Piana party plus wybielacz. Cały dom pachnie jak to się kiedyś mówiło „lizolem”. Jak dla mnie tak pachnie czystość. Pranie, ogarnianie, wiosenne porządki. Na obiad robię Marokańskie Tagine. Takie półwodnie danie jednogarnkowe które gotuje się w płaskim naczyniu z pokrywką wyglądająca jak mały wulkanik. Dodatkowo przygotowuje zupę na styl leczo, dla M na jutro. Ponoć ma dostać jakieś nowe leki, mają pacjenta z podobną dolegliwością. Dostaje leki dożylnie i od 6 miesięcy nie miał ataku kwasu. Jest nadzieja, Jak będzie trzeba to ja mu to wbije choćby w gałkę oczną. Obieram skrzydełka z mięsa i wrzucam z powrotem do wywaru. H przechodzi obok i pyta czy może resztki skrzydełek. Eee, no jasne. Soli i zaczyna chrupać kości. Wielokrotnie słyszałem od czarnych, że jem kurczaka jak biały. Zostawiamy za dużo mięsa i nikt się nie interesuje chrząścicami. Za dużo w dupie. Znaczy, od dobrobytu się poprzewracało. Wszystko ładnie pyrka na piecu. Można się zrelaksować. Jutro spotkanie z architektami oraz rano musze pojechać po magików od samochodu. Będą naprawiać u mnie na placu. Tak na marginesie to Ronald rzucił robotą u Moniki (jej szofer). Traktowała go jak szmatę. W sumie robi to samo z Mirką. Nie podoba mi się to, ale nic nie można zrobić. Kijem Wisły nie zawrócisz. Z miejsca zaoferowałem mu żeby zajął się samochodem, przynajmniej będzie miał jakiś dochód na jakiś czas. Jak można pomóc to pomogę. Tyle na dzisiaj. A nie, musze ochłodzić zupę, bo mi skwaśnieje do jutra. Przydałaby mi się chłodnica spiralna do piwa. Jak mam wstawić 8L wrzątku do lodówki? Och naturo złośliwa.
Comments