Sobota 3 Lutego 2024
- filippuczka
- 4 lut 2024
- 3 minut(y) czytania
Budzę się o 4 nie wiem czy robię się stary, czy to muzyka czy coś jeszcze innego. Czytam do 7, dzięki bogom amazona za kindla. Otwieram oczy ponownie o 11. Uch, miałem w planach być aktywny od rana. Nic nie poczniesz, nikt cię tu nie okrzyczy. Zbieram się na zakupy. Mirka została na noc, robi od rana samosy z ryżem i generalnie próbuje wyglądać na zajętą. Czekam aż skończy i jedziemy rozpieprzyć hajs szefa. Robimy zakupy na sto lat plus rzeczy do domu Moniki, bo Mojżesz tam zostaje. Wypadałoby, żeby miał co jeść. Bo biedny, chory i porzygany. Monika jest w Mbararze na jakimś wielkim weselu na tydzień. Dlatego M bardzo skrzętnie korzysta z tego faktu. Plus, nikt mu odwłoka nie zawraca. Ponoć mają go znowu wypuścić. Już mi się to nudzi. Diagnoza: rzyganie jest częścią zdrowienia. Ma dobre wyniki. Wszystko w normie. Ma się mniej ruszać i jeść jak ptak. Czyli generalnie po lekku. Ivan u niego siedzi i go przywiezie kiedyś tam. Dobrze że nie muszę jechać bo korki by mi cały dzień rozwaliły. Biorę się w końcu za ten nieszczęsny filtr wody. 3 godziny z jutubem. Ściąganie jakichś dziwnych pdfów. Myślę że ogarniam. Po oględzinach widzę, że panowie profesjonaliści wszystko podłączyli nie tak. Niektóre rzeczy trzeba odciąć i przerobić, inne można odpiąć. Kończę z niemałą listą na jutro. Jak dobrze pójdzie i wszystko będzie na stanie to będę miał czystą wodę w bardzo szybkim tempie. Nie, tak naprawdę to w to nie wierzę. Wiem, że będzie gnojówka po drodze. Ustawiam filtr tak jak ma być z wszystkimi dziurami ziejącymi i czekającymi na wypełnienie. Napełniam obydwa zbiorniki silikonowymi kuleczkami. Muszę zrobić lejek, bo inaczej będzie tutaj Kevin Sam w Domu. Wszyscy będą się ślizgać ja ci złodzieje z filmu. Robiąc lejek oczywiście ucinam się w palec. Pierwsza krew na Ugandyjskiej ziemi. Klnę i idę po plaster. Znam siebie, wziąłem z UK trzy opakowania. Około 16:00 wraca Momo z Ivanem. M dalej wygląda jak obraz malowany guanem nietoperza. Ivan jak zawsze wchodzi coś żrąc. Typ ciągle coś mieli. Nie potrafię określić co to jest tym razem, wygląda jak ratka wieprzowa, ale może to być cokolwiek innego. Chłop kocha chrzęści i tkankę łączną. Siada i narzeka na swój brzuch, jak zawsze. Mniej żreć. Już mu mówiłem, że żre jak najęty. Nie ma nic lepszego do roboty jak jest tatą domowym. Diana, jego żona, już ma plan. Mamy wystartować biznes z wodą i go zagonić do roboty. Zobaczymy. Szybko ucieka, bo dzieci. Co dzieci, nie wiem, nie interesuję się. Siadamy z Mojżeszem na werandzie. Przyznaje mi się, że jest rozsierdzony całą sytuacją, że wszystko idzie powoli przez jego chorobę. Mówię mu, że ma zamknąć dziób. Mnie tam pasuje, przynajmniej odpoczywam od Londynu. Szczerze to wolę być codziennie dźgany po żyłach niż siedzieć w Londynie. Mnie tam na rękę. Ha ha. Odwożę do go Moniki. Korek jak stado szatanów. Mam nikłe nadzieje, że wytrzyma tam przez noc i dostanę telefon o 2 nad ranem, że flaki mu zrobiły potrójnego axla. Wracam i pisze do Diany zapytanie, bo dostałem 5 dodatkowych antybiotyków i czy ona by mogła przeanalizować. Wysłałem jej wyniki badań i wszystko co we mnie wpompowali. Po półgodzinnej wymianie, dochodzimy do paru rzeczy. Lekarze w Ugandzie lubią przepisywać antybiotyki na byle pierdnięcie. A to nie spowodowane troską o pacjenta a bardziej chęcią sprzedania jak największej ilości pigułek. Te przepisane za bardzo mnie wyjałowią. To co dostałem przez 3 dni w kanał i fakt, że czuję się dużo lepiej znaczy, że nie muszę ich brać. Twierdzi, że muszę nabrać odporności i na spokojnie mogę je odstawić. Nie chcę być sterylną Szalką Petriego. Nauczyłem się dwóch słów w języku Luganda. Lewo (kkono - kono) i prawo (ddyo - dijo). Mój nauczyciel nie wie, jak powiedzieć ”prosto”. Taka heca.
Comments