Poniedziałek 19 Lutego 2024
- filippuczka
- 19 lut 2024
- 3 minut(y) czytania
Pobudka o 8 rano. Co za wspaniała noc. Cisza jak makiem zasiał. Żadnej muzyki. Nic a nic. Mojżesz stwierdza, że sprzeda ten dom. Rozpoczniemy produkcję, ale po pół roku przeniesiemy. W między czasie poszuka mieszkania w jakiejś spokojnej dzielnicy miasta. Ja zajmuję się swoją ulubioną częścią poranka, czyli długaśnym prysznicem. Czemu? Bo mogę. Plus nic innego mnie tak nie budzi od kiedy rzuciłem kofeinę. Śniadanie bufetowe, niby standard, ale na modłę Afrykańska. Dużo wycyckanych rzeczy. Ciepłe dania trzeba zamawiać. Jak ostatnie wieśniaki bierzemy kupę jedzenia i spokojnie acz systematycznie przemielamy się przez wszystko na stole. Nie tykam się kiełbasek. Parówki przy tym to luksus. Nie rozumiem czemu w kraju, który tak bardzo kocha wieprzowinę, (chyba powinni mieć w herbie świnkę zamiast koronnika szarego / żurawia) nie mają kultury kiełbasianej. Jest to według mnie nisza na rynku, która powinna zostać wypełniona polskimi producentami. Zapraszam, jak ktoś ma kontakty. Albo sam się nauczę kręcić frankfuterki i zostanę kiełbasianym królem Ugandy. Po śniadaniu mamy spotkanie z managerem hotelu, żeby poodpinać pewne nieścisłości, bo wczoraj załoga trochę nie ogarniała. Mojżesz lubi ponarzekać, żeby mieć lepsze traktowanie. Takie jego hobby. Ja się nie mieszam za bardzo. Robię za białego w tle. Menadżerka się płaszczy i zapewnia, że od teraz będzie na picuś glancuś. Wracamy do pokoju na przegrupowanie i decydujemy się na otwarcie tymczasowego sztabu operacyjnego na basenie pod naszym oknem. Po przeciwnej stronie basenu siada czwórka lokalsów, ale ubrana w tradycyjne stroje muzułmańskie. Mojżesz tłumaczy, że obgadują sprawy dotyczące przyszłego małżeństwa. Po pół godzinie wstają a Momo życzy im wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Para wraca do pokoju, by po chwili wyjść kompletnie odmieniona. W adidasach, dresach, leginsach i koszulach z głębokim dekoltem, gdzie tam włosy zasłonięte, chociaż przed chwilą chusta przed starszyzną. Śmieszy mnie to jak bardzo religia jest na pokaz. Ale to wszędzie, my Polacy też mamy za uszami, na przykład komunie. Pogoda jest jakaś taka niespecjalne więc basen tylko raz a szybko. Po kilku godzinach telefonów mamy parę większych sukcesów z dostawcami. Dużo kontaktów i zapewnień o ścisłej współpracy po grób albo i przynajmniej do szóstego pokolenia. Lancz na drugim basenie. Wyczuwam, że to jest miejsce gdzie wszyscy się spotykają, gdzie powinno się być. My mamy na to wywalone, wchodzimy na menela i na bosaka. M na spokojnie, zupka i awokado, ja jagnięcina z ryżem. M zaczepia wszystkie kelnerki i robi co może żeby je zdezorientować. Przaśna zabawa i przeciąganie liny argumentów o dupie Maryny. Ja obserwuję klientele tego przybytku. 80% biała, słyszę Francuski, widzę Amerykanki Żydowskiego pochodzenia, parka Hindusów, jeden Mojżesz czarnoskóry klient. Jest tu takim ewenementem jak ja na ulicach. Łazimy po hotelu. Jest jeszcze lepiej niż wczoraj, zauważam więcej detali. Sztuka zebrana tutaj na ścianach robi wrażenie. Jest tu pełno małych kącików i pokoików, co rusz coś innego, inaczej przystrojonego. Mikro bary, kafejki, zakątki do czytania, zakątki z daszkami, zakątki bez daszków, siłownie na dachu, mikro oddziały restauracji, patia, małe ryneczki, żagle dachowe, niskie sufity, sufity takie, że szczytu nie widać. Można zwiedzać cały dzień. Ten hotel jest stworzony do odpoczynku. Jest tu tyle krzeseł, kanap, foteli, że myślę, że mógłbym na spokojnie z kimś grać w podłoga to lawa przez cały pobyt i nigdy nie dotknąć stopą ziemi. Jak ktoś się wybiera do Kampali to gorąco polecam. Idziemy do pokoju i dobrze wiemy co nas czeka. Oby dwoje się wypieramy, ale wiemy, że będziemy spać jak dzieci. Budzę się o 18:00. M otworzył drzwio-okna na oścież i trajkocze z kimś na telefonie. Widok dalej jest niesamowity. Momo idzie się lansować na lobby przy barze. Ja zostaję i zajmuje się higieną osobistą, mam plan na małe spa z pumeksem w roli głównej, bo po miesiącu tutaj myślę, że Cejrowski dałby mi medal za starania. Dołączam po pół godzinie z laptopem. Każdy zajmuje się sobą. Ja nadganiam bloga, on nadgania z rodziną. Jest dekadencko, pracownicy przesuwają się jak cienie, w tle lekki jazz, żadnych zbędnych hałasów, żadnych zbędnych pytań. Mógłbym się tu przenieść, gdyby nie horrendalne ceny jak na Ugandę. Na razie. Jak typowy białas zamawiam pizzę. Mojżesza zaczyna coś męczyć. Poszedł zrobić sobie lewatywę i coś zaczęło mu się we flakach mieszać. Zjada jakąś kurę z ziemniakami i trochę go to stabilizuje. Mam złe przeczucia. On wysyła się sam siebie do pokoju, żeby przespać ewentualne ekscesy. Mam nadzieję, że to nie będzie znowu szpital. Pracownicy zamykają sekcję basenową i przenoszą nas do drugiego baru. Wyciągam z pokoju wszystko co mi potrzebne do życia i wyciągam się na kanapie przy barze eksplorując obszerną listę koktajli bezalkoholowych. Jest prawie północ. Nie wybieram się nigdzie. Mogę w końcu pobyć sam.
Comments