top of page

Poniedziałek 18 Marca 2024

  • filippuczka
  • 18 mar 2024
  • 6 minut(y) czytania

Pobudka o 8:30. Czekam na zielone światło od Ivana. Parę minut po 9:00 dostaje wiadomość, że mogę jechać. Nie mam nikogo do bramy więc musze się trochę pogimnastykować, żeby włości pozamykać od zewnątrz. Dojeżdżam na prywatne osiedle w rekordowym czasie. Sprawdzam zegarek, nie no poniedziałek. Powinno być nabite po same uszy na ulicach. Nie jest. Nie potrafię wyczuć tego miasta. Ivan jak zawsze proponuje śniadanie i generalnie czym chata bogata, odmawiam grzecznie, bo nie chcę wrócić do domu o północy. Wskakujemy do niebieskiej salamandry. (Salamandra w gastronomii to takie urządzenie, które przypieka rzeczy od góry). Proszę Ivana, żeby mnie nie kierował tylko sprawdzał czy dobrze jadę. Generalnie azymut miałem dobry tylko parę rond skiepściłem. Stajemy po pół godziny pod sklepem z nierdzewką i oglądamy asortyment. Ivan jak zawsze smali cholewy do sprzedawczyni. Robię zdjęci i pytam o ceny. Nie ma konkretnie tego czego szukam, ale mogą nam to zrobić. Biorę wizytówkę, żeby wysłać im projekty. Pytam o parę innych rzeczy. Rury z miedzi oraz kółka. Po rury będziemy musieli skierować się na Nakasero market. Uch. Kółka nam ogarną od ręki, tu jest taka mała szopka, tam mamy całe to badziewie. Wybieramy 4 które najbardziej do siebie pasują. Nic specjalnego, ale jak się je zatopi w smarze to będzie super. Zostawiamy auto przy sklepie i decydujemy się na spacer w stronę Nakasero. Jakieś 20 minut na mapach. To zamorduje Ivana, bo ma kondycje jak palacz z sześćdziesięcioletnim stażem. Nigdy z buta nie przemierzałem Nakasero. Będzie ciekawie. Ludź przy ludziu, każdy próbuje zwrócić moją uwagę na cokolwiek. Majtki, orzechy, garnki, szmaty. Tak tak, wszystko od was kupię. Przebijamy się mężnie. Ivan z jakiegoś powodu ciągnie mnie do sklepów z elektryką. Kiedy ja potrzebuję bardziej w stronę hydrauliki się udać. Pokazuje mu na mapie, gdzie jest zagłębie rury (celowy żart z nazwy geograficznej) na Nakasero. Dalej mnie ignoruje i pyta się w co drugim sklepie, gdzie można znaleźć takie cuda. Za każdym razem myli go fakt, że sklepy z elektryką mają na stanie długie pręty z miedzi, których tutaj używa się do uziemiania. Wchodzimy do wielkiego budynku. Jakiś facet na stoisku z elektryką mówi, że jego brat ma gdzieś tutaj sklep i może takie coś mieć. Wcześniej pokazuje mi to co potrzebuje, ale zwinięte w ślimaka. Nie panie ja potrzebuję proste. To se rozprostujesz. Żonę ci rozprostuje. Potrzebuje prostej rury i kropka. Pan znika. Wraca po 15 minutach. Ivan zajmuje się opowiadaniem głupot z kasjerkami. Ma dobre 3 metry takiej rurki jak potrzebuje. Cena trochę zaporowa, ale nic nie zrobisz. Pytam się czy ma oliwki kompresyjne. Muszę znowu pokazać, tłumaczę. Ciężko idzie. Wraca z całym zaworem/trójnikiem. Jak chcę oliwki to muszę kupić cały zawór. Dobra, nie mam wyboru. Płacę, biorę jego telefon na wszelki wypadek i uciekamy. Mamy wrócić do auta. Ivan mówi, że niby zna drogę na skróty. Wiem ze będzie jeszcze większy ubaw, bo teraz nie dość, że jestem biały to jeszcze mam 3 metrowy kij, żeby mnie mogli z daleka zobaczyć. Co chwila ktoś krzyczy „muzungu” albo „ssebo” – szefie. Wszyscy znowu coś ode mnie chcą. Ktoś komentuje, że biały snajper z Hiszpanii w końcu się pojawił. Przeciskamy się jak możemy, niestety jego skrót miał przez całą drogę zawieszone na wysokości 2 metrów sznury z jakimiś chorągiewkami, toteż ciągle o coś haczyłem. Jak nie linki to ludzie. Uzupełniamy płyny po drodze. Nie jestem do końca przekonany, że woda, którą kupiłem jest z pierwszego napełnienia. Nie próbuje więcej, obstaje przy fancie która ma kolor kurkumy. W końcu docieramy do auta z małym udarem. Zapewniamy panią sprzedawczynię, że będziemy w kontakcie. Pytam Ivana czy moglibyśmy zahaczyć o „Steel and Tube”, tam gdzie zamawialiśmy tanki. Po to tylko żeby zrzucić te nieszczęsne kółka i mieć już z głowy. Nie ma problemu. Jedziemy opłotkami, żeby uniknąć korków. Tutaj ma się dwie opcje. Albo korki, albo wertepy i kurz. Idziemy w piasek w zębach. Dojeżdżamy do „Stal i Rura” ja jak zawsze ignoruję ochronę i wbijam się na pełnej K do Mojżesza (zbieżność imion). On mówi mi, że jestem za wcześnie. Odpowiadam mu, że to on się spóźnia. Daje mu kółka. On patrzy okiem profesjonalisty i mówi, że musimy znaleźć turbo majstra, bo bez jego błogosławieństwa daleko nie zajdziemy. Głowią się 10 minut jak to zamontować. W końcu przerywam i proszę, żeby po prostu przyspawali to cholerstwo. Ale jak będziesz chciał ściągnąć? To upierdupczę to kątówką. Robię przy okazji dźwięk kątówki, żeby wszyscy zrozumieli. Śmieją się i mówią że dadzą radę. Pani siedzi i wypisuje rachunek za przymontowanie kółek. Jak biorę turbo majstra na stronę i pytam się byłby skory zmontować małą perwersyjną konstrukcję. Stelaż na 120 litrową beczułkę. Objaśniam co chcę. Mówi, że da się zrobić. Mam tylko przynieść rysunek z wymiarami. Idę do Mojżesza i mówię mu, że turbo majster zgodził się na nieszablonowy projekt. Mojżesz nachapał się powietrza, ale jak turbo majster mówi że ok to ok. Płacę i chcę wracać do samochodu. Ivan stoi pod blokiem i gada z jakimś otyłym facetem. Jakiś jego znajomy, tu się ich nazywa brokerami, handluje ziemią. Pyta się czy moglibyśmy wybrać się na przejażdżkę po paru działkach. Nie ma problemu, ale jestem głodny jak wilk. Mówię, że zapraszam go do Cafe Javas które jest zaraz obok. On na to, że ma lepszy pomysł. Przed fabryką jest małe miasteczko namiotowe. Tam dają dobrze. Ok. Siadamy przy małym stoliczku skleconym chyba z drewna. Panie kucharki na doniczkach węglowych mają bulgocące rzeczy, wszystko przykryte kupami liści kukurydzy. Biorę ryż, fasolę i matoke. Ivan dorzuca rybę. Mnie tam pasuje na wegetariańsko. Do tego 4 napoje. Napychamy się po dziurki w nosie. Płacę jakiś 10zł i toczę się do auta. Mamy się spotkać z brokerami na wiosce 10 minut drogi od nas. Ivan po drodze umila czas opowiadając kto ile ma kasy i kto ile nakradł. Ja tylko potakuję, bo ciężko się skupić na jeździe po tym parku rozrywki i konwersacji na tematy urbanistyczno-socjologiczne. Czekamy przy jakimś hoteliku, który równie dobrze mógłby być sklepem osiedlowym. Zaraz obok jest polowa kuchnia, gdzie palą kurczaka. Nie smażą, nie pieką, palą. Wszystko leci do auta. Dzień jak co dzień. Nie chce mi się przeparkować. W końcu dojeżdża do nas dwójka brokerów. Ten drugi równie otyły. Mamy jechać moim samochodem. Musimy przesunąć fotele do przodu. Muszę zrobić tyle miejsca, że prawie siedzę na kierownicy. Zaczynamy zabawę pod tytułem Ugandyjczycy i kierunki. Jest to jakaś narodowa choroba w kwestii nieumienia wskazania kierunków. Niby mamy: lewo, prawo, prosto. Nie tutaj. Tu mamy (bez pokazywania palcami) tam w dół, tam górę, i to bez znaczenia czy droga idzie w dół czy w górę, za tamtym, tam gdzie ten, tam, o. Mam zamiar ich wszystkich wymordować bo myślą że ja wiem gdzie jadę. Co chwila musze robić ostre skręty, bo się zagapiają. Maja zdolność utrzymania uwagi dwulatka. Objeżdżamy dwie średnio interesujące działki na konkretnych zadupiach. Po drodze dzwoni Diana i sztorcuje Ivana, że ma nie marnować mojego czasu. Wiszę mu za oprowadzenie mnie po mieście więc nie narzekam. Odstawiamy brokerów pod tym samym hotelikiem. Robę agresywny nawrót o 180 stopi, żeby skierować się do domu. Po niespełna 300 metrach ściąga mnie na pobocze młody policjant. Dobry, co się stało? Nie wolno robić nawrotów w taki sposób. Ręce mi opadają. Dobra, chce kasy. Pyta się o prawo jazdy. A proszę cię bardzo, masz tu moje wydrukowane popłuczyny. Nooo, to będzie mandacik. Ivan coś do niego gada w Luganda. Widzę, że nawet nie wie jak wypisać mandat. Szczerze to wątpię że potrafi pisać. Ivan półgębkiem prosi mnie o 10 tysięcy. Daje. Ivan mu tam jakoś spod kiecy próbuje mu to dać. Chłop mówi, że będę musiał dorzucić trochę więcej. Dobra, daje Ivanowi 20 odbieram 10. Najbardziej niezręczne przekazanie łapówy pod słońcem. Policjant próbuje zawinąć pieniądze w moje wydrukowane prawo jazdy. Wszystko im leci. Cyrk. No panie Filipie proszę następnym razem takich rzeczy nie robić. W głowie mam tylko „chuj ci w dupę”. Tak tak proszę pana. Tylko marnują czas. Wracając narzekamy na policję w tym kraju. Odstawiam go pod domem. On zaprasza na sok z buraka i ananasa. Po raz kolejny grzecznie odmawiam mówiąc, że dostałem udaru i chcę po prostu znaleźć się w domu. O, to nie poczekasz na dzieci? A za ile będą? Za dwie godziny. No chyba się z powołaniem pominąłeś. Ładuję się do auta i palę gumę. Dość ludzi na dzisiaj. Dojeżdżam do domu około 16:00. Mała ekwilibrystyka z bramą. Z miejsca pakuje się pod prysznic jestem oblepiony potem i kurzem. Fuj. Przerwa. Temperatura mnie pokonała. Mała przekąska, siadam na łóżku. Budzę się koło 18:00. Co się dzieje? Mojżesz dzwoni, żeby pogadać. Ale jak zawsze trwa to 2 minuty i go muli, musi się rozłączyć. Biorę się za późny obiad. Podlewam grządki. Dzwoni Eric i twierdzi, że będzie w domu jutro. Ok. Dzięki wujku! Krzątam się po domu, ale nic sensownego nie mam w planach. Robię listę zadań na jutro i rzucam wszystko w diabły i zamykam się z książką.

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Nieporek 31-1-2 Marwietnia 2024

Uf. Trochę mnie wessało. Po kolei. Niedziela nie była niczym specjalnym, można pominąć. Seriale i żarcie. Z niedzieli na poniedziałek,...

 
 
 
Sobota 30 Marca 2024

Zaczynam od wielkich zakupów na cały tydzień, żeby mieć z głowy. Wypycha mi koszyk. Pani na kasie przekazuje moją pilną sprawę do...

 
 
 
Piątek 29 Marca 2024

Wielki piątek. Nie mam w planach zbyt dużej ilości podróżowania. Klecę na spokojnie śniadanie i przed 10:00 wyjeżdżam odebrać zamówione...

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page