Piątek 9 Lutego 2024
- filippuczka
- 9 lut 2024
- 4 minut(y) czytania
Robię śniadanie i w między czasie odpalam dużego peceta z wszystkimi programami graficznymi. Sklecam proste logo na bloga i z doskoku mieszam w garnkach. Wszystko bulgocze i się przypala. Pozwolę sobie wytłumaczyć o co chodzi z tym logiem. PL – Polska, UG – Uganda. PLUG po Angielsku znaczy wtyczka. Także jestem taką Polską wtyczką w Ugandę. Cień nazwy jak ktoś się dobrze przypatrzy to BLOG nie PLUG. Bo lubię sekretne podwójne dna. Chyba wszystko ma sens. Ma być prosto i szybko się ładować. Lubię prostotę. Jeżeli już mówimy o dezajnie to Uganda ma wiele pola do popisu (niezaoranego z wystającymi kawałkami szkła). Odpowiedni design ma tutaj jakieś 5% produktów. Zazwyczaj należący do dużych marek jak Coca- Cola albo Pepsi. Jest bardzo ładnie zaprojektowany na modłę europejską - asortyment alkoholi marki Kakira. Dodatkowo to co jest w środku też jest wysokiej jakości. Będzie to nasz główny konkurent. Wszystko inne wygląda jakby lata 80 się nie skończyły. Ale za to skończył się tusz. Wszystko w jakichś takich zdobionych ramach. Z nazwami, które nikomu nic nie mówią. To jest akurat kolejny grzech mieszkańców tego kraju. Niby Angielski urzędowy, ale. Kolejne podobieństwo do Japonii. Azjaci kochają Angielskie napisy, ale za cholerę nie wiedzą co jest napisane. W sumie tak jak jakiś czas temu wszyscy mieli na plecach wytatuowane sajgonki w pięciu smakach albo kaczka po pekińsku kung-pao. Widziałem już różne perełki na koszulkach. Coś w stylu Moda-Naród-Progres, Diamenty-Wzrost Gospodarczy-Mandarynka. Dzieci z koszulkami: pieprze się na pierwszej randce, suka (bitch), itp. Itd. Nie, nie jest to tragiczne, bo ci co je noszą nie mają pojęcia co to znaczy. Ale czasami parsknę śmiechem. No i wszędobylskie lujewitony, djory, balenciagi. Ostatnim grzechem jest nadużywanie czcionki Comic Sans. Jest to znienawidzony krój przez wszystkich projektantów. Unika się go jak ognia. Ja go używam jak chcę wkurzyć znajomych, to piszę całe mejle w tejże. Comic Sans został stworzony do wypełniania dymków dialogowych w komiksach. I tam powinien zostać. Na nieszczęście Windows od chyba 95 zaczął dorzucać ją do każdego programu, który formatował tekst. Ku uciesze domorosłych projektantów. Tutaj jest wszędzie. Jak paliliśmy z Mojżeszem całą stertę dokumentów to bez mała 75% było pisane tą czcionką. Nawet dokumenty państwowe. Dzięki bogu poszło to z dymem. Piszę do M i pytam, jak się czuje. Na 51%. Dawaj jedziemy do szpitala mam spotkanie z chirurgiem. Nie ma sprawy. Nie mam za bardzo nic do roboty. Czekam na odpowiedź od szuj od filtra. Przyjeżdżam oczywiście za wcześnie. Jest zbyt gorąco i nie chce mi się drałować na 4 piętro. Siedzę pod bananowcem i obserwuje jak życie toczy się na balkonach. Pomimo że nowoczesne osiedle to jakaś połowa mieszkań ma małe piecyki na węgiel drzewny na zewnątrz. Co chwilę widzę, jak ktoś wachluje coś przy garnku. Nie można cywilizacji na siłę wpychać ludziom jak nie chcą. Przynajmniej jedzenie ładnie pachnie grillem. Jedziemy, zbiera się na ulewę stulecia. W połowie drogi łapie nas ściana deszczu. W środku auta wszystko zaparowane. Okien otworzyć się nie da, bo na twarz dostaniesz akwarium wody. Wszystkie motory znikły z ulic. Tylko jeden przed nami idzie w zaparte. Trójka chłopa na jednym. M się śmieje, że ten w środku ma najlepiej. Parkujemy. Nie zdążyłem nawet zamknąć auta. Pal licho. Uciekamy do szpitala. W środku dowiadujemy się, że pan chirurg jest na sali, bo się anestezja przeciągnęła. Będzie dostępny za dwie godziny. No to nazad. Dalej siecze. W środku jak w czołgu nic nie widać. Przecieramy czym możemy. Nawiew oczywiście nie działa. Jakoś dotarliśmy. W domu dzwonimy do filtrologów. Agresywny email okazał się skuteczny, Przepraszają za nieporozumienie i mamy wyłączność na pana Deana czas wraz z jego pupą. 10 lat tańcowania z dostawcami w gastronomi uczy cię jak walczyć o swoje. Pasywno-aresywne wiadomości to moje hobby. Wrzucamy w siebie szybki lancz. M ucieka znowu do swojej mekki a ja przełączam się na Whatsappa Z Deanem od filtrów i pokazuje mu co zmajstrowałem. Jest pod wrażeniem. Szybka diagnoza. Mamy za małe ciśnienie. Przynajmniej wiemy jaki jest problem. Mogę dłubać dalej. Coś się ruszyło. Dzisiaj już za późno, żeby majstrować przy hydraulice, ale coś bym porobił. Z ulewy zrobił się skwar. Poszedłem wypielić moje grządki z ziołami. Zlałem się potem. Patrzę na wąż ogrodowy walnięty, tak se, na ziemię, wszystko poplątane. H nie lubi organizacji. Trzeba nauczyć. Biorę paletę, na której przyjechał filtr i przerabiam na sześciokątny stojak/wieszak na wąż. Sześć klocków drewnianych przykręconych do deski MDF. Tnę na wymiar. Przykręcam pierwsze dwie śruby i czuje jak mnie dopada ciężkie zmęczenie. Po czym? Nie wiem. Prowizorycznie wkręcam resztę śrub, tak na 3 mm. Wołam H żeby skończył za mnie robotę. Siadam na łóżku i momentalnie zasypiam. Duchota, temperatura, jakiś tam wysiłek fizyczny i jedzenie mnie znokautowało. Budzę się po pół godzinie i dochodzi do mnie, że praca na takim słońcu to nie jest najlepszy pomysł. To dlatego Afryka jest tak po tyłach w stosunku do innych kontynentów. No za cholerę pomiędzy 11:30 a 16:00 nie da się nic zrobić. Organizm sam się wyłącza. Dlatego są sjesty. Nie ma po co walczyć. W Grecji też próbowałem walczyć, ale po miesiącu grzecznie szedłem na 2 godziny w kimę po lunchu. I tak, jak dobrze ogarniasz swój czas to masz dwa dni w jednym. W Europie jak jest zimno to trzeba się ruszać = progres. Biorę tą konstrukcję i przewiercam ją do ściany. Pokazuje H jak ma zwijać węża za każdym razem i jak ma podlewać. Bo wszystko zaczyna kiełkować, a nie chce żeby on tym wężem jak buldożerem połamał moje maleństwa. Biorę zasłużony prysznic. Wieczór jest najlepszy, bo beczka się nagrzewa i woda jest letniawa. Dostałem od M taką gąbkę z włókien, wygląda jak jakiś dziwny owoc otwarty i pozbawiony miąższu, tylko się ostął sznurkowaty stelaż. Ciężko to opisać. Drze jak papier ścierny. Przyzwyczaiłem się. Eksfoliacja na maksa! Wraca M. Chirurg stwierdził, że M oczekuje za dużo na sam początek. Miał dzieciaka, otyłego bądź co bądź, ale który przeszedł taką samą operację i rekonwalescencja trwała 3 miesiące. Kategorycznie zabrania mu lecieć do UK. M dostanie to od niego na piśmie. To z miejsca leci do ubezpieczyciela. Momo ma niecny plan na koszt ubezpieczyciela wynająć hotel na 2-3 tygodnie i pobyć trochę w cywilizacji. Ma to zapisane w umowie także czemu nie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Gadamy jeszcze trochę, ale M musi uciekać, bo ma ważne spotkanie z garnkiem zupy. Musi jeść przynajmniej co 4 godziny. Inaczej flaki się denerwują i wysyłają go do ulubionego miejsca zwanego Rubinem. Nara, nara, widzimy się jutro. Idę sobie ukroić arbuza na uspokojenie.
Comentarios