Piątek 8 Marca 2024
- filippuczka
- 9 mar 2024
- 4 minut(y) czytania
Dzień kobiet, kolejne święto państwowe, wszystko zwalnia, większość biur jest zamknięta. W sumie to mi to odpowiada, bo i ruch mniejszy. Wszyscy walą w kocioł od godzin przed obiadowych. Ach moja przyszła klientela. Trochę zamulony czołgam się do samochodu, bo muszę zrobić wielkie zakupy na cały tydzień, żeby mnie nic nie rozpraszało. Standardowo Karefur. Najważniejsze to znaleźć cukier do eksperymentów z próbkami. Jest cała alejka zawalona cukrem z Kakiry. Jakaś tona cukru, zero białego. Muszę mieć biały, żeby nie odbarwiał. No, mogę nawet stanąć na rękach. Nie ma. Kończę zakupy i wiem że muszę jechać w dokładnie odwrotnym kierunku gdzie już na pewno znudzona policja ostrzy sobie ząbki na mnie. Jadę w stronę Rubina bo tam mam największe szanse. Biegam między półkami jakby mi cały mój ulubiony sklep ktoś przefasonował. Nie potrafię znaleźć niczego. Gdzieś na bocznej półce stoi niemrawo nasypany w byle jaki worek do pakowania próżniowego mój obiekt poszukiwań. Nalepka wydrukowania od niechcenia z podstawową informacją, że to naprawdę cukier. Jak się zmruży oczy to wygląda jak paczka kokainy z filmów. Porywam paczuszkę i uciekam w te pędy, bo widzę że zbiera się na deszcz. Auto nie jest w stu procentach wodoszczelne. W domu zabieram się za próbę stworzenia cukru inwertowanego. Dla ciekawskich to jest cukier z wodą w proporcji 2:1 z maleńką ilością kwasku cytrynowego. Wychodzi coś o konsystencji miodu. Dodaje pierwsze dwa składniki na patelnie a Miria zapuszcza żurawia. Widzę na jej twarzy pytanie co ty znowu odwalasz bieługo? Otwieram paczuszkę z kwaskiem cytrynowym. Załącza mi się lampka barmana śmieszka. Biorę pół łyżeczki i oferuje Mirce. Ona jeszcze nie wie. Mirka eksploduje i krzyczy. Jezusie, Maryjo, co to jest, czemu takie kwaśne, pluje, płucze usta wodą, generalna panika. Ja mam ubaw. Biorę łyżeczkę kwasku w usta, żeby pokazać, że to nie takie straszne. Ludzie tutaj nieprzyzwyczajeni są do ekstremalnych smaków. Pół godziny jojczy, że fuj. Zawsze pomyślcie dwa razy jak wam barman daje coś za darmo i prosi, żeby zaufać. Zostawiam garnek na gazie, receptura mówi, że mam gotować pomiędzy 20 minut a 2 godziny. Ustawiam zegarek na godzinę. Błąd. Wracam jak tylko telefon na mnie zaczął krzyczeć. Już w drodze do kuchni wiem, że spartaczyłem. W powietrzu unosi się piękny zapach karmelu. W garnku owszem konsystencja miodu, ale kolor tak ciemny że dna nie widać. Jedna z zasad w kuchni – nie zostawiaj garów bez opieki. Do kosza. Jeszcze próbuje wyciągnąć tego potwora i zrobić z niego słodycze. Jest taka stara metoda naciągania gęstego półtwardego syropu na hak. Napowietrza się w ten sposób masę składając wszystko na pół i rozciągając po raz kolejny i tak 100 razy aż cieniutkie nitki cukru nie staną się białe. Metodologia dobra, składniki takie se. Nie uratuje tego. Miska jest tak zalepiona karmelem, że będę ją musiał ugotować, żeby to wszystko odlepić. Mirka robi jakąś dziwną owsiankę na mące kukurydzianej. Wszystko ma konsystencje lejącą. Mam dodać cukier i tyle. Ja dodaję parę kropel esencji waniliowej. Całkiem ok, ale ta kukurydza ciągle się przewija. Dziwne. Wycofuje się do pokoju, bo czuje jak węglowodany mnie nokautują. Biorę się za książkę, zaczyna padać, lać nawet. 5 minut i śpię jak dziecko. Nie żałuję. Budzę się po dwóch godzinach. W kuchni już coś się gotuje. Ziemniaki z ryżem do tego chaszcze z ogródka na kształt szpinaku. Dostaje talerz do łapek. Znowu same węglowodany. Uch. Zjadam pół, bo znowu nie będę się mógł ruszać. Musze zrobić kolejną porcję cukru. Oczywiście zużyłem całą paczkę. Ech. Muszę jechać znowu na drugi koniec miasta bo nigdzie w okolicy go nie dostanę. Mirka pakuje się do auta, chce też zobaczyć supermarket. Jest w miarę późno więc wszystko idzie sprawnie. Do koszyka zostaje dorzucony mały kubek lodów i paczka zupek chińskich. Nie ma problemu, Miria ciągle nam pomaga więc może sobie wychciewać. Dodatkowo M planuje zrobić spaghetti. Mówię jej co ma wziąć, bo jak ona robi spaghetti to generalnie jest to suchy makaron z przecierem pomidorowym. Wracam do domu z dużo za dużą ilością cukru. W domu Mirka bierze się za sos a ja za mój nieszczęsny cukier. Tym razem tylko 20 minut i połowa porcji. Wychodzi coś o kolorze obsikanej słomy. Nie jestem na 100% zadowolony i wracam do literatury, żeby się doedukować. W tym momencie jak zawsze niezapowiedziany wpada Ivan z jakąś kobietą. Rzuca w moją stronę torbę jak na siłownie i mruga tak żeby wszyscy zobaczyli. Idę do pokoju i wyciągam pęk pieniędzy. Wracam i oddaje mu co jego i mrugam w ten sam sposób. Wszyscy wiedzą co było w środku. Jakby Ivan był szpiegiem to by występował w stroju różowej żyrafy, żeby lepiej go było widać. Siadamy do stołu. Rozmowa jest dziwna. Pani ciągle przerywa Ivanowi. Wszystko jest pourywane, nigdy nie kończymy jednego zaczętego tematu. Skaczemy jak porąbani od Himalajów po cykl życiowy niesporczaków. Nie lubię takich rozmów. Generalne przeszpiegi, co robię i co tu się dzieje. Ja zapuszczam słowną maszynę do mgły i walę ogólnikami na przemian z takimi detalami, że musisz ukończyć chemię organiczną, żeby połapać się o co mi chodzi. Za stary jestem na takie podjazdy. Skołowani po dwudziestu minutach mają dość, bo widzą, że nic ode mnie nie wyciągną i zaczynają się zbierać. Na odchodne przyjacielsko dodaje, że wkrótce tu wszystko będzie pozamykane i będziemy przyjmować ludzi tylko na werandzie (rwandzie). Mam nadzieje, że przyjechali wiedząc mniej niż wcześniej albo z większą ilością pytań. Mirki sos zaczyna ładnie pachnieć. Próbuje i pytam, czy dodała wszystko co jej zostawiłem na blacie. Tak, ale mało dała, za to dowaliła cynamonu. Czasami do ragu dodaje się szczyptę cynamonu, tak samo z chili con carne, ale ona zrobiła tu grzane wino pomidorowe. Ech. Zjemy jakie jest. Nie pozwalam jej gotować makaronu, bo panikuję jak zabiera się za łamanie spaghetti. Robię porządne al dente, ale już widzę, że się krzywi, że ma być rozgotowane jak flak. Stawiam na swoim. Troszkę kultury kurwa! Siadam na werandzie i nadganiam rozmowy ze znajomymi z Anglii. Lewą ręką jem makaronowe Cini Minis, prawą robię Excela z wszystkimi kalkulacjami dotyczącymi cukru w naszch przyszłych napojach wyskokowych. Zastaje mnie północ. Siedzę jeszcze parę godzin, bo za długo dzisiaj drzemałem. Ach problemy pierwszego świata.
Comentários