Nieporek 31-1-2 Marwietnia 2024
- filippuczka
- 2 kwi 2024
- 6 minut(y) czytania
Uf. Trochę mnie wessało. Po kolei. Niedziela nie była niczym specjalnym, można pominąć. Seriale i żarcie. Z niedzieli na poniedziałek, jako że święta, mój ukochany bar na dole zrobił taki rozpiernicz, że nie spałem do 6 rano. Od 7:00 Eric wydawałoby się, że planuje zostać kukłą do testów zderzeniowych. Rozbija się po całym domu i koniecznie musi skopać wszystkie grządki. Próbuje złapać trochę snu, ale zostaje z niego wybity o 9:00 rano. Eric jęczy mi pod drzwiami, że mam jakiegoś gościa. Wywlekam się jak zombie. W gościnnym stoi Nathan. Ten starszy jegomość, co para się podobnym zajęciem co my. Przeprasza, że mnie budzi, ale chciał sprawdzić co u mnie. Proszę go, żeby dał mi 2 minuty żebym zlał sobie twarz zimną wodą. Napomykam mu, że jutro mam audyt. Mam mu pokazać jak bardzo jestem gotowy. Ocenia mnie, że jestem słabo przygotowany. Z miejsca dzwoni do swojego znajomego z UNBS który go przeprowadzał przez cały proces. Proponuje mi, że mam go zabrać i do godziny 21:00 będę ogarnięty na 100%. Dobra, trzeba wskoczyć w ten wir. Idę się utopić pod prysznicem, żeby się obudzić. Zaczyna padać. Nathan odsyła bodę i ruszamy w drogę. Musimy jeszcze załatwić parę spraw dla niego. Szuka jakichś części samochodowych. Wjeżdżajmy w okolice którą można spokojnie nazwać slumsami, ale poprzetykane warsztatami samochodowymi. Tutaj wszystkie te same biznesy są na kupie. Miasto ma dzielnice elektryczne, oponowe, kanalizacyjne, krawcowe, itd. Jak alejki w supermarkecie. Ja nie mam, ale sąsiad obok ma, albo potrafi cię nakierować na tego co ma. Skaczemy z szałasu do szałasu. W końcu, jako że nie potrafimy znaleźć części to przybieramy majstra który pojedzie z nami i rzuci okiem. Po drodze do górskiej chatki Nathana stajemy i kupujemy dwie plastikowe palety i małą beczkę na wodę. Będzie mi potrzebna później. Na następnej stacji przybieramy Martina. Chudawy chłopak w wieku lat trzydziestu. Bardzo sympatyczny i napalony na swoją pracę. Korki już się formują więc po krótce naświetlam sytuacje. Kto mnie prowadził przez cały proces, ile za to wziął (albo ile ma zamiar wziąć) i co dostarczył. Martin łapie się za głowę i mówi, że nas prawie nabito w butelkę i że jeszcze damy radę wszystko odkręcić. Dojeżdżamy do domu Nathana. On się zaszywa ze swoimi partnerami od interesów a ja siadam z Martinem i jadę ze szczegółami. On zaczyna się pocić nad laptopem ze swoim oprogramowaniem rządowym i odkręcać wszystko po kolei. Następnie edytuje i wysyła jakieś 20 plików do raportowania. Już wiem, że będzie mnie to kosztowało. Po dwóch godzinach mielenia schodzimy na dół, bo dochodzimy do wniosku, że musimy wrócić do Kulambiro, żeby sprawdzić pomieszczenia. Nathan zabiera się z nami. Trasa, która normalnie zajmuje godzinę nam połknęła prawie 3. Nathan to jest stara wyga, jeżeli chodzi o drogi, niby byłem w środku miasta a walczyłem o przetrwanie na takich wertepach, że czasami wydawało mi się, że jadę pionowo pod górkę albo że powinienem przesiąść się na wielbłąda. Pomimo tego omijamy największe skupiska samochodów. Docieramy trochę wymordowani. Jest około 19:00. Wysyłamy Mirkę po naręcze wieprzowiny i rolexy. Ustanawiamy centrum dowodzenie w moim pokoju. Nathan wyciąga się na moim łóżku a ja i Martin drukujemy i wypełniamy jak szaleni. Następnie chodzimy po pomieszczeniach, on wytyka błędy i przestawia wszystko jak ma być. W końcu dowiaduje się jakie jest jego stanowisko. Jest głównym audytorem i ma wszystkich innych pod sobą. Ooookeeej. Robię tyle notatek, ile mogę. Pozostaje mi wszystko wydrukować jeszcze raz i wypełnić swoim pismem. Dodatkowo muszę zrobić jeszcze 3 litry próbek. Dzięki bogom Nathan dał mi swój spirytus, bo za cholerę przez święta nie mogłem niczego dostać. A pani od mojego dostawcy spirytusu okazała się wyjątkową pipą. Kończymy przedstawienie o 22:00. Pytam się bez ceregieli, ile się należy. 300,000. Nie ma problemu. Proponuje, że odwiozę wszystkich do domów, na szczęście wszyscy mieszkają w miarę blisko. Omawiamy plan na jutro. Martin mówi, że zadzwoni jutro rano do swoich audytorów i wykręci im uszy i każe im mnie przepuścić. Chłop ma władzę absolutną. Nie wiem co robiłem z tym poprzednim typem. Ciężko w sumie ocenić jak się nie ma punktu odniesienia. Wracam do domu. Dochodzi północ. Zabieram się za próbki, naklejki, resztę papierów. Kończę o drugiej nad ranem. Nie wiem kiedy, zasypiam w stercie papierów. Pobudka o 8 rano. Jest wtorek. Czas zacząć szoł. Budzę wszystkich i przydzielam zadania. Wszystko ma być na błysk. Ja ustawiam beczki z wodą. Stacje do dezynfekcji. Kitle, buty, czepki, rękawiczki. Wszystko oblepione i oznakowane. Dalej czekam na stół do butelkowania. Męczę typa od nierdzewki. Będzie przed 10 na sto procent. Ja yhy. Zapomniałem, że nie mam krzeseł. Wysyłam Erica na misję, przychodzi z trzema plastikowymi. Są zajebiste. Robię ładny stoliczek z wodą i dokumentacją. Zamykam wszystkie pokoje i wysyłam dziatwę na raki. Daje każdemu do łapy po 10 tysięcy i mają nie wracać, póki nie wydadzą a ja uprzednio nie zadzwonię. Jej, dziękujemy wujku. Proszę spadać. Jest 11:00 stołu dalej nie ma. Zagryzę dziada. Dzwonię, linie urywa się jak asfalt w centrum Kampali. Szsz..nie…szszczcz..na…korek…..szczczcz…boda. Nie rozumiem. Dobra, kij w to, nie nic nie zrobię. Pod bramą już trąbią audytorzy. Wielki pickup, straszne bydle z silnikiem 6.3L, jakiś Ford, trochę jestem zazdrosny. Ich dwójka plus kierowca. Pan audytor czarny jak nowa opona (faktyczny komentarz, który tutaj usłyszałem), pani audytorka w bardzo zaawansowanej ciąży i niezbyt zainteresowana. Nie dziwie jej się, też bym miał wszystko w dupie. Pan Brian prowadzi całe zamieszanie. Jest bardzo oficjalnie i wszystko ma swój przebieg oraz kolej. Z miejsca oznajmiają, że gadali z Martinem i wiedzą co się dzieje. Okej myślę sobie, robimy przedstawienie, żeby nie wyglądało, że przyjechali tylko na kawusie. W połowie oglądania i przepytywania ktoś do mnie dzwoni. Jestem na Ssebana Road, jak cię znaleźć? Robię festiwal darcia ryja. Większość kierowców ma takie tanie telefony za 50zł, nie mają map i muszą ciągle pytać o drogę. Kieruje go więc jak mogę, ale nie chcę wkurzać audytorów, zostawiam otwartą bramę i wracam. Za 10 minut znowu dzwoni, że chyba mnie znalazł. Znowu musze przeprosić miłych państwa. Oczom mym ukazuje się prawie dwumetrowa konstrukcja ze stali nierdzewnej na rozpadającym się motorku. Nie wierzę, że on to na tym przywiózł. Szarpię się z typem, on jeszcze prosi o pieniądze za dostawę. Latam po domu jak kot z pęcherzem, bo wszystkie drzwi pozamykane. Bo procedury. Wciskam mu 40 do ręki i proszę, żeby mnie zostawił w świętym spokoju i zrzucił to sam w diabły. Powrót do spytek. Mili państwo próbują mnie przyłapać na paru sprawach związanych z produkcją, ale nie ze mną te numery, udowadniam im, że nie wiedza o czym mówią. Lubię się pastwić nad takimi cwaniakami. Siadamy i przeglądamy całą dokumentację. Wszystko jest w porządku. W końcu oznajmiają, że nie widzą przeszkód, żeby mnie przepuścić. Pani idzie się schować do auta a ja podpisuję ostanie dokumenty. Pan Brian podaje mi wizytówkę i prosi o przesłanie paru brakujących plików. Gadka mu się zmienia, napomina pary razy o Martinie z wczoraj, generalnie widzę, że chce kasy. Po trochu udaje głupiego po trochu na prawdę nie wiem czy to dobry moment. Żegnamy się chłodno. Po 15 minutach dostaje telefon od Martina udającego, że mnie pyta jak poszło. Pytam, ile mam przesłać. 300,000 (300zł). Nie ma problemu. Wysyłam z miejsca. Rzecz w tym, że nam nie chodzi o to, żeby dać łapówkę, żeby przepuścić niskiej jakości badziewie. My chcemy produkować alkohole wysokiej jakości. Tu chodzi o to, żeby nie czekać trzech miesięcy na decyzje. Wcale mi nie wstyd. Dowiaduje się, że przyda się kolejne 300, żeby przepchać szybciej próbki. Jasne. Ach, kocham zapach korupcji o poranku. Gadam z Mojżeszem, który w sumie od pięciu dni ima się szpitala. Przekazuje mu dobrą wiadomość oraz to, że Nathan UNBS nas ładował w butelkę i że musimy mu powiedzieć, żeby się łaskawie pałował. Jestem mentalnie wymordowany, ale wiem ze teraz nie zasnę. Biorę prysznic, bo jestem spocony jakby mnie NSDAP przesłuchiwało. Oddajemy krzesła. Z miejsca zamawiam 4 plastikowe na Jiji. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem. Oczywiście zostają przywiezione na bodzie. Zaraz po tym przyjeżdża pan z 25 kg kwasku cytrynowego. Szkoda, że nie wcześniej. Ale miałem fakturki więc fałsz dobrze wyszedł. Co chwilę wyskakuje z bramy, żeby coś odebrać. Eric siedzi po drugiej stronie ulicy na małych zydelkach z dwójką lokalnych żulików, pod parasolem który widział niejedną porę deszczową. Rozprawiają głośno na tematy socjo-polityczne zdaje się. Witam się z wszystkimi, bo muszę iść do sklepu (dużo powiedziane), rozmienić pieniądze. Panowie się przedstawiają, jeden już chce dla mnie pracować. Drugi mówi, że jest rezydentem Czarnej Perły. Co to jest Czarna Perła? Wskazuje palcem na rozlatującą się czarna chałupkę na końcu drogi. Cenie sobie poczucie humoru. Dzwonie do Mirki ze może wracać. Sprzątam po całym tym audycie, próbuje opróżnić beczkę na zewnątrz. Okazuje się za ciężka i wszystko mi się wali na ziemię. Beczka pęka. No super, będę musiał odkupić Nathanowi. Nic to, zatrzymam się po drodze do niego i coś znajdę. Robię szybką zupę na obiad i próbuje się zrelaksować. Drzemka dopada mnie około 18:00. Budzę się o 20:00, na telefonie kupa nieodebranych. Dogaduje się z Nathanem, że mam być u niego o 10:00, żeby zwrócić wszystko co pożyczyłem na dzisiejszy teatrzyk. Jestem mu winny dużo przysług. Ogarniam co się da, ale mój mózg już nie ma pojemności po dwóch dniach mentalnych fikołków, żeby cokolwiek przeprocesować. Robię mały plan na jutro plus piszę małe haiku czemu mamy Nathana z UNBS w dupie. A leci to tak:
Nathan ty pało
Coś nakradł, ty tylko wiesz
Zła dłoń co karmi
Comments