Czwartek 8 Lutego 2024
- filippuczka
- 8 lut 2024
- 4 minut(y) czytania
Lenie się, późno wstaje. Poranek a’la Alicja Janosz: „Za ścianą śpiew. I jajecznica”. H napieprza swoje niekończące się plumkanie polifoniczne w radyjku na baterię z nokii. Do jajek dorzucam chlebek z guacamole. Dzielę się z naszym bramowym. Jak zawsze rozwala mu mózg. M dzwoni. Rzygał całą noc. Oho. Mówiłem wczoraj, że minie mniej niż 24 godziny i będziemy jechać do szpitala. Mówi że nie. Wziąłem od niego kartę wczoraj a chciał wysłać Mirkę na zakupy. Spoko podjadę, bo ja też potrzebuję rzeczy do domu. Budzę go z majaków. Źle się czuje. Nihil novi. Zanim wyszliśmy z domu zdążył się porzygać 2 razy. W sklepie oczywiście musiał uciec do auta. Zaczyna lać. Muszę zmienić wycieraczki miejscami, ta od pasażera to mód malina a ta po mojej stronie ma wolne i covida. U Moniki wpadam na pomysł, żeby mu zrobić papkę z jogurtu, awokado i bananów. Nic zakwaszającego, wysoko białkowe. Jak tylko wrzucam wszystko do blendera, wyłączają prąd w całym bloku. Napieprzam w to widelcem jak szalony. Wygląda to jak ze słoiczka z jedzeniem dla dzieci. Kolor jakbym uczył się mieszania barw a do wyboru mam zielony, szary i czarny. Zjada pół i rzyga jak kot. Tak się rozrzygał że musimy znowu do szpitala. Jeeej. M zamknięty w swoim świecie. Jedziemy. Zauważam, że w radio dość często męczą Szakirę z Waka Waka oraz Toto – Africa. Chyba jedyne dwie piosenki jakie znam o czarnym kontynencie. Wydaje się, że ludzie je kochają. Za każdym razem, kiedy jedna z nich leci w radio, H daje głośniej. Sąsiedzi też dają popalić tym nutom. Muszę kogoś zapytać. Mam takie wrażenie, że Afryka od wewnątrz i od zewnątrz traktowana jest jak jedno państwo. W Europie często słyszałem, że ktoś jest z Afryki albo jedzie do Afryki. Nie rozróżnia się państw. Wszyscy traktowani są po jednych pieniądzach. Wspaniały lewicowy chór unisono w ultraprawicowym gniazdku. Z tym że obserwowalny jest jednak tutaj jakiś lokalny patriotyzm, to rozmawiając z miejscowymi, to oni także poszli w objęcia z tą nomenklaturą. My Afrykańczycy. Nikt o tym nie myśli, nikomu to nie przeszkadza. Kulturowo ludzie osiągnęli jedność jakiej się unifikatorom z UE nie śniło. Dobra tam, czasami zdarzy im się machnąć maczetą na sąsiada. Nic strasznego. A tak, szpital. Hop siup, nara, widzimy się. Uciekam przed korkiem. Jest 14:00 zabieram się za jakąś robotę. Więcej mejli. Dobrze jest robić z domu. Kończy mi się chleb. Oczywiście muszę upiec sam, bo wszystko co jest w sklepach jest o kant kuli rozbić. Myślę, że co 3 dni będzie w domu świeży chleb. Nie mam wyboru, jak nie chce jeść ciągle bananów na śniadanie. Dzwoni Morris i próbuje mnie czarować. W tym samym momencie Mułła z pobliskiego meczetu zaczyna jęczeć jakby się uderzył w mały palec u nogi. Ale tak bardzo powoli, w zwolnionym tempie nawet. Muszę uciekać na druga stronę domu. Afryka nie może być cicho nawet na 5 minut. Mam spotkanie w sobotę z wszystkimi współpracownikami firmy Axis (Oś – coś jak państwa osi II wojny światowej, trochę nieszczęśliwa nazwa, kto jest Niemcami, kto Włochami a kto Japonią? Nie sądzę, żeby ktokolwiek o tym tutaj wiedział). Ach, dawno nie uczestniczyłem w takich spotkaniach biznesowych, gdzie każdy kłamie jak z nut i generalnie jest festiwal mierzenia wielkości przyrodzenia. Dobrze wiem co będzie się działo. Następny telefon do Ronalda. Proszę ogarnij typa od cystern i sprawdź czy tam jeszcze jest. Dostaje odpowiedź, że typ bierze 8 milionów i przywozi zaraz. CO CO CO? Dzwonię jeszcze raz. Nie nie nie nie. Odkręcenie wszystkiego zajęło mi więcej czasu niż myślałem. Tak to masz jak próbujesz załatwić cokolwiek przez faceta co ledwo duka po Angielsku z drugim chłopem co duka ledwiej po Angielsku. Ach wsi wesoła wsi spokojna. M dzwoni, że znowu go wypuszczają. Stwierdzam ze to nie ma sensu. Że powinien prosić o przetrzymanie go tydzień, żeby mogli go na bieżąco monitorować i reagować jak tylko coś się zacznie zmieniać z miejsca. Taka a nie inna polityka szpitala, nic nie zrobisz. Jak jest ok, to proszę spadać. M nie ma już miejsc niepodźganych igłami od wenflonu. Proponuje stopy. Śmieje się, ale wie że to prawda. Zbieram się do wyjazdu. Wyłączają prąd w całej dzielnicy. Dupa. Kurczak w piecu. Ech może dokończę później. Wrzucam piekarnik na niższy bieg I wychodzę z domu. Piszę do M że będę za 20 min. Prosi żebym przyjechał za 45 bo czeka na wyniki badań moczu. Strasznie dużo płynów cielesnych ostatnio pojawia się w moim otoczeniu. Skonfundowany H nie wie co się dzieje, ma otwierać bramę czy nie? Oczywiście pyta na migi. Nie. Wracam do pokoju i biorę konsolkę. Piszę do M że ma dzwonić jak skończy. Próbuje coś pograć, ale z miejsca zasypiam. Budzę się po godzinie. Zero wiadomości. Dzwonię, co jest, skończyłeś? Taaaa, jak chcesz to przyjedź. Zapominam, że jestem w miejscu, gdzie czasoprzestrzeń jest zagięta. Jak będzie to będzie. Odbieram M i jego znajomą panią doktor i lecimy prosto do mieszkania Moniki. Słyszę zapewnienia z wszystkich stron, że teraz już będzie dobrze. Za cholerę im nie wierzę, bo organizm tak nie działa. A jak na razie, to próbują przykleić plaster na urwaną nogę. Diagnozy tak dobre jak moje. No kto panu tak to zjebał? Siedzę chwilę z towarzystwem i chętnie zostałbym dłużej, ale przypomina mi się, że coś innego mi zdycha w piekarniku i nie mam opcji, żeby skontaktować się z H żeby wyłączył. Jest już późno także wszystko mi jedno. Odbyło się bez tragedii. Dziś w nocy wyłączam telefon. Wszyscy mogą wyzdychać jak jeden mąż.
Comments