top of page

Czwartek 15 Lutego 2024

  • filippuczka
  • 15 lut 2024
  • 5 minut(y) czytania

Telefon dalej bez zasięgu i łączności. Ech. Jak bez ręki w tych czasach. Cały ranek leje. Podoba mi się, nie przeczę. Zabieram się za śniadanie. Rozpieprzam kuchnie na atomy. Robię coś na kształt pełnego Angielskiego. Tosty z guacamole z domowego chleba, na to jajka w koszulkach (poszetowe), na to ser gouda topiony na patelni, pomidory smażone w całości z cebulką i czosnkiem, kiełbaski z patelni również. Ericowi gały wyszły z orbit i nie wiedział za co się zabrać. Widzę, że widelec też nie współgra z jego śniadaniową ekwilibrystyką. Połowę odkłada na bok, bo wie, że za dużo. Na później. Ja wcinam wszystko, bo to będzie długi dzień. Czekam na Ronalda. Pojawia się z autem koło południa. Opisuje co zrobił i jakich heroicznych czynów dokonał. Zobaczymy w praniu. Mówię mu, że musimy jechać do Rubina po pieniądze. Nie ma problemu, ma czas. Serwuje mu zupę z chlebem. Chwali sobie i mówi, że za dobrze tu karmią. Twierdzi, że jest słodkie. Taki lokalny fikus językowy (tak, fikus, mój blog, mogę sobie nadawać nowych znaczeń dziwnym słowom). Jak coś jest dobre to mówią, że jest słodkie. Wskakujemy i jedziemy. Skrzynia biegów chodzi jak złoto. Nie muszę zgadywać, czy jestem na 1 czy na 3 czy na 5 biegu. Temat Moniki jest kontynuowany do krwi. Podjeżdżamy pod szpital a on oznajmia, że chce zostać w aucie bo jest brudny jak święta ziemia. Nie ma problemu. Wskakuje do M. Pytam jak zdrowie i opisuje pokrótce wczorajszy dzień i co mam zamiar zrobić dzisiaj. M chce jechać ze mną po pieniądze, musi wyjść na chwilę, bo go szlag trafia. Ok. W tym momencie przewija się jak tornado stado lekarzy, zaczynają go dźgać i podpinać worki. Czekamy aż wszystko ścieknie. Pisze do Ronalda, żeby uzbroił się w cierpliwość, bo tu szaszłyk z Mojżesza. Nie spieszy się. Jeden z lekarzy jest z Burundi i pyta jakie miliardy można zarobić w Anglii. Odradzamy, ale mówimy jedź przekonaj się sam. Nasze doświadczenia mogą się nie pokrywać z twoimi. Nasze otoczenie może być zupełnie inne niż twoje. Nie wolno generalizować. Po pół godzinie wychodzimy powolutku, żeby nic nie nadszarpnąć. Widzę, że M cieszy się na promienie słońca. Podjeżdżamy pod centrum handlowe. M wybiera siano. Daje mi i każe nie pokazywać Ronaldowi ile mam bo wszystko zabierze na „naprawę”. Standardowa paranoja Mojżesza. Natychmiastowo go odwozimy, bo już się robi zielony. Lecimy do centrum handlowego Akacja, gdzie mamy nadzieję załatwić sprawę z telefonem. 5 min z panią w budce i wszystko jest odblokowane. Idziemy teraz do oficjalnego sklepu z telefonami, wybieram jakiegoś średniej klasy Samsunga. Pani za grosz się nie orientuje jakie telefony mają bebechy więc wszystko gugluje. Dobra, biorę i spadamy. Nie, nie, nie, panie biały, tu się nie bierze z półki, płaci i wychodzi. O co to to nie. Musimy przejść przez całe ślimacze piekło proceduralne. Pożałowałem ze poprosiłem o etui na telefon. Płacę, pani się pyta czy chce jeszcze ochraniacz na ekran. Kategorycznie nie. Ronald chce coś załatwić w banku. Pytam o co chodzi. Jakiś znajomy z Dubaju mu wysłał zdjęcie paszportu i jakiś tekst napisany Fushą i prosił o wyciągnięcie pieniędzy. Jak to ci się uda chłopaku, to ja już w nic nie uwierzę. Oczywiście odchodzimy z kwitkiem. Telefon do typa. Pomyliło im się z Western Union. Nie komentuje. Jak oni żyją? Nowy cel, dealer Mitsubishi. Musi znaleźć jakąś wielką uszczelkę na skrzynie biegów, bo dalej cieknie. On panoszy się po zakładzie a ja wychciewam kody do wifi. Korzystam z sytuacji do przerzucenia wszystkich danych na nowy telefon. Widzę, że wszyscy mechanicy i doradcy nagle latają dookoła. R przychodzi i mówi, że oni nie wiedzą co to za model. Że Mitsubishi Coltów było 100 rodzajów, od auta rozmiarem przypominającego malucha do furgonetki od drużyny A. To na pewno pomaga. Po 45 minutach dowiadujemy się, że nie ma i niech nam dobry bóg dopomoże ze znalezieniem. Ronald wkurzony, za punkt honoru stawia sobie tą uszczelkę. Na razie daje za wygraną, ale będzie chyba musiał dzwonić Nipponu. Wracamy do domu. Po drodze kupuje siekierę i maczetę, normalne rzeczy w każdym domu w Ugandzie. Zaraz koło narzędziowego jest sklep z telefonami. W sumie raczej budka. Ronald mnie upomina żebym nie nosił plecaka na jednym ramieniu, bo też mi zakoszą. Stosuje się układnie. Wybieramy telefon za jakieś 60,000 (60zł). W sam raz dla Erica. R kłóci się z panią o 10zł. Nie muszę rozumieć, żeby zrozumieć. Co sobie pani myśli, to że on jest biały to może sobie pani tak po prostu podnosić ceny jak chce? Nie no gdzie tam panie, ja tam cen nie ustalam. Gdzieś to już słyszałem. A tak, to ja, zawsze za barem, drzewiej. Dobra nie mam czasu na tą sztukę uników. Wciskam kobiecinie 60k do łapy i biorę Ronalda za poły, żeby już dał spokój, bo zaraz tu korzenie zapuszczę. Ja prowadzę. Pod domem zatrzymujemy się na początku naszej ulicy. R krzyczy z siedzenia pasażera i gestykuluje w taki sposób do sprzedawców rolexów że ja bym go na kopach z restauracji wyniósł. Myślałem ze pstrykanie na kogoś to jest szczyt chamstwa. To było jak wołanie na psa ze złamaną nogą. Płacimy 9 zł za wyżerę roku dla trzech. W domu robimy kalkulacje na palcach jakie rzeczy trzeba kupić do samochodu. R wyciąga ceny z powietrza. Daje mu plik z nawiązką jakby potrzebował na coś jeszcze. Ucieka w te pędy. Kto następny do obdarowywania? Biorę Erica pod pachę i daje mu przedwczesną wypłatę i telefon. Chłopak prawie klęka. Cieszy się jak dziecko. Leci zaraz wpłacić je na konto i wysłać matce.  Powiadamia mnie, że idzie zorganizować kartę sim. Nie ma tak łatwo bez dowodu osobistego tutaj. Ponownie, mało kto ma dowód. Musi kombinować. Znalazł jakiegoś chłopaka, który mu załatwi na lewo za 15k (15zł). Kończę festiwal rozdawnictwa i idę wprawić uchwyt od siekiery. Proszę sobie nie wyobrażać wypolerowanego kawałka drewna. Ciężko ociosany kij, który trzeba dociąć do rozmiaru jak już skończysz napieprzać w niego młotkiem. Drzazgi w dłoni gwarantowane. Wyżywam się z 7 minut na awokadowcu. Jest za ciepło więc zostawiam to w dobrych rękach naszego pana od gruntów. Oczywiście jestem mokry jak król szczurów (proszę poszukać sobie co to jest „rat king” na goglach, oraz nie pytać skąd ja wiem takie rzeczy). Eric wraca cały szczęśliwy i dziękuję mi po stokroć za pieniądze. Rozmawiał z matką i też mnie ma cały zastęp świętych błogosławić. Tak po cichu dałem mu trochę ekstra z własnej kieszeni, bo chłopak by się dał za nas pociąć. Niech ma na coca cole. Nie omieszkał kupić sobie zapasu. Wydziela sobie jedną małą na dzień. Celebruje jak ja kiedyś whisky po ciężkim dniu w robocie. Siada na swojej ławeczce jak zmrok ucina dzień równo o 19:30. Ma swój nieodłączny głośnik, teraz z bajeranckimi słuchawkami wystającymi mu spod koszulki. Wyciąga najlepsze szkło jakie mamy w szafce. Z rewerencją nalewa sobie szklaneczkę coli i kontempluje służącą sąsiadów.

 
 
 

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
Sobota 11 Maja 2024

Witam wszem i wobec. Jeszcze żyję. Sytuacja na froncie zaczyna się powoli zmieniać na lepsze. Wszystkie kawałki układanki zaczynają...

 
 
 
Argumentum Ad Populum

DO WSZYSTKICH ZAINTERESOWANYCH Blog przechodzi na tryb „jak bEdzie to bEdzie”. Minęły 4 miesiące w Ugandzie, życie się ustabilizowało i...

 
 
 
Piątek 26 Kwietnia 2024

Wczoraj zasnąłem chyba o 23:00, zaraz po tym jak Diana napisała zapytanie skąd wziąłem ziarna do ogródka. Ech bez komentarza. Wstaje o...

 
 
 

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
bottom of page