Czwartek 28 Marca 2024
- filippuczka
- 28 mar 2024
- 3 minut(y) czytania
Budzi mnie trąbienie pod bramą. Jak pies, który poznaje właściciela po krokach, dobrze wiem, że to Monika. Nawet nie musze udawać zaspanego. Standardowa procedura, obchód, wypytanie o Mojżesza, nara. Jest jak sraczka, czasem cię najdzie i nic nie zrobisz, trzeba przesiedzieć. Prysznic, śniadanie i w drogę. Jadę po więcej złączek. Kupuje wszystko co trzeba plus trochę więcej. Całą odzież ochronną dla załogi, kitle, gumowce, rękawice, czepki. Potrzebuję po 50 z dwóch rodzajów podkładek, pytam, czy są w pudełkach? Nie proszę pana, tutaj tak nie pracujemy. O proszę tutaj, cztery wielkie pudła i wszystko wymieszane równo krajem. Trzeba szukać. Morduje się z jedną z ekspedientek. Mamy. Przy kasie jedna pani liczy każdą kupkę po kolei. Daje pieniądze. Pani przy wyjściu co sprawdza rachunki i liczy dwa razy każdą z kupek, bo za każdym razem się myli. Tracę czas, którego już nigdy nie odzyskam. Pomimo tego idzie mi w miarę sprawnie. Jak tylko dojeżdżam dzwoni do mnie facet od zasłon, że będzie u mnie za pół godziny. Idealnie. Zrzuca wór i ucieka. Zabieram się oficjalnie za garaż. Wieszam te nieszczęsne zasłony. Tutaj ściany zrobione są z albo z waty albo z granitu nie ma nic pomiędzy więc wiertło albo szaleje na boki albo natrafia na coś konsystencji stali. W połowie niszczę wiertło. Nic, później pojadę. Przyszła pora na całą kanalizację. W sumie najprzyjemniejsza rzecz. Relaksuje się przy rurkach. Brakuje mi znowu paru kolanek, bo wymyśliłem wybić większą dziurę w ścianie i wcisnąć tam, ile się da. Diana dzwoni, że ma dla mnie pieniądze, proszę ją, żeby przelała część panu od nierdzewki, żeby było szybciej. Mówi, że nie ma problemu i że wyśle swojego trutnia z resztą. Ja, jako że dobiłem pyskiem do ściany muszę się znowu zebrać i jechać na techniczne zakupy. Jest godzina obrzydliwego szczytu i nie ma opcji, że pojadę samochodem. Dzwonie do Pawła z wczoraj. Zaraz będzie. Kolejny prysznic i jedziemy. Kupuje wiertła i więcej kolanek. Potem do małej drukarenki. Te same dwie babcie witają mnie serdecznie. Ta najstarsza zachowała to co wczoraj zostawiliśmy. Laminujemy resztę. W międzyczasie gawiedź raczy się przypowieściami pseudo religijnymi, jak to cuda uratowały im życie. Są to opowieści bez morału, a wygląda też na to, że nikt się nie słucha i nikt nie potrafi zrozumieć, o co w każdej z opowieści chodzi. Ale każdy coś z nich dla siebie wyciąga. Ja wyciągam pieniądze, daje napiwek i wycofuje się rakiem. Pytam jeszcze na odchodne czy wiedzą, gdzie tu dostanę bezzapachowe mydło w płynie. Aaaaa znajoma produkuje, zaraz zadzwonię. Ale czy będzie etykieta i czy będzie na niej napisane jaka jest data przydatności? Eeeee nie. No to nie. Proszę Pawła, żeby mnie zawiózł do Carrefoura, tam coś znajdę. Musze mieć to mydło do fabryczki, bo obleje sprawdzian. Dawno nie siedziałem na motorze na drodze szybkiego ruchu. Przyjemnie. Obracamy na prędkości i jestem znowu w garażu. W domu już czeka na mnie Ivan. Pytam się go, gdzie bym tu dostał kawałek płyty pilśniowej. Tu niedaleko jest kuzyn mojej ciotki. Dawaj jedziemy. Kupuje coś co kiedyś mogło być blatem, bo tanie i laminowane. Pakujemy to do jego auta. Z drugiej strony ulicy dochodzi do nas zapach grillowanej wieprzowiny. Nic nie musimy mówić, patrzymy po sobie i truchtamy w stronę osmolonych budek. 10 szaszłyków do folii i wracamy do korka. Ivan rozgaduje się na tematy salonów masażu oraz saun. Próbuje mnie wyczuć jaki mam stosunek do domów uciechy. Wiem, że to jego hobby. Dojeżdżamy do domu i wytracamy czas na werandzie, chociaż ja już chcę się zabrać za skończenie tego garażu. Nie potrafię odpoczywać. On dobiera się do chleba, chociaż co chwile mówi, że nie może jeść węglowodanów. Ale mięciusi chlebek wygrywa. Ja znudzony wbijam się w moje robocze szorty i zaczynam się kręcić w miejscu. On widzi, że ma spadać, toteż spada. Na odchodne daje mu 20L kanister z filtrowaną wodą. Idę kończyć zasłony. Zlatuje mi tak do 22:00. Eric trzyma się z daleka. Za dużo nieznajomych hałasów. Wszystko wisi, wszystko jest zmontowane, wszystko się zgadza. Jestem trupkiem. Biorę chyba czwarty prysznic dzisiaj. Na jutro zostaje niewiele. Teraz tylko pozostaje czekać na stół. W niedziele sklecę procedury i wszyscy mogą mnie ugryźć w de. Dobry, produktywny dzień. Jak mnie ktoś jutro obudzi to mu nasikam do butów.
Comentários